The Romans waged war to gather slaves and wealth. Spain built an empire from its lust for gold and territory. Hitler shaped a battered Germany into an economic superpower.
But war never changes.....
In the 21st Century war was still waged over the resourses that could be aquired. Only this time, the spoils of war were also its weapons.
Petroleum and Uranium.
For these resourses China would invade Alaska. The U.S. would annex Canada. And the European Commonwealth would desolve into quarreling bickering nation states. Bent on controling the last remaining resourses on Earth.
In 2077, the storm of World War had come again. In two brief hours most of the planet was reduced to ciders. And from the ashes of nuclear devistation a new Civilization would struggle to arise.
Rok 2253 – jedena¶cie lat po wydarzeniach znanych teraz ca³ym pustkowiom.
Niestety Choosen One’owi nie uda³a siê ¶wiêta misja, nie do koñca. Podczas finalnej walki z „przera¿aj±c± bestia” kaza³ swym przyjacio³om by wyprowadzili jego rodzinê oraz ludzi z Vault 13 gdy on sam powstrzymywa³ giganta. Po¶wiêci³ siê dla swoich ludzi, przyjació³ oraz obcych z pustkowi, których nawet nie mia³ okazji poznaæ.
Okrêt odp³ywa³. Mieszkañcy Vault 13 (nienawidzê okre¶lenia „krypta”) oraz mieszkañcy nieznanej nikomu wioski spogl±dali jak na horyzoncie, na ¶rodku oceanu pojawia siê b³ysk silniejszy od tysi±ca s³oñc, grzmot g³o¶niejszy ni¿ jakakolwiek b³yskawica, widzieli jak po wszystkim jeszcze przez d³ugi czas utrzymywa³ siê wielki grzyb na ¶rodku oceanu. ¦wiat by³ bezpieczny, mieszkañcy V13 i Arroyo tak¿e. P³ynêli teraz do przystani San Francisco nie pewni swojej przysz³o¶ci. W¶ród niedawno uratowanych znajdowali siê przyjaciele Bohatera którego ¶wiat niestety nie zapamiêta.
Dzisiaj nikt nie wierzy w lepsz± przysz³o¶æ. Niektóre miasta zmieni³y siê, rozros³y, inne zniknê³y z mapy a jeszcze inne w ogóle siê nie zmieni³y. Wiadomo jedno - przyj¶cie jednego cz³owieka z wa¿n± misj±, które zosta³o nazwane przez obywateli NCR "Nowym Renesansem" i przyswojone szybko przez resztê, poruszy³o stoj±cy w stagnacji ¶wiat.
Kolor czerwony - miejsce nieprzyjazne Kolor zielony - miejsce przyjazne
Modoc: Spokojna niegdy¶ i zapomniana przez wszystkich miejscowo¶æ dzi¶ jest g³ównym producentem ¿ywno¶ci na pustkowiach. Po "Nowym Renesansie" miasto rozros³o i szybko zaczê³o odczuwaæ braki w sile roboczej. Zaczêto tolerowaæ niewolnictwo wzorem z Vault City - tania si³a robocza po prostu by³a potrzebna. Rynek niewolnictwa kwit³ jak nigdy dot±d, a nag³e zyski spowodowa³y ¿e potrzebna by³a ochrona któr± zapewni³y si³y z Vault City.
Den: Po znikniêciu Boga Jetu – Myrona, w Den rozpoczê³y siê walki miêdzy mieszkañcami nawet o najdrobniejsz± dawkê narkotyku. Niegdy¶ tak popularny dzisiaj przeklêty i zarazem uwielbiany. Mieszkañcy Den w ramach akcji ostatniej szansy, podjudzani przez zdolnego krzykacza Adolfa Zimmer'a zaszturmowali budynek Brotherhood of Steel w celach odnalezienia resztek narkotyku w ich magazynach. Niestety jedyne co znaleziono to spore zapasy broni, pancerzy oraz technologii. Zimmer zorganizowa³ wyprawê do New Reno gdzie uda³o mu siê zyskaæ przepis na Jet. Produkcja ruszy³a natychmiastowo.
Den jest biednym miastem z biednymi obywatelami, rz±dzi nimi okrutny Zimmer który dziêki pieni±dzom z narkotyków oraz niewolnictwa zorganizowa³ w³asn± armie i utrzymuje ten teren ju¿ kilka lat. Ktokolwiek zrobi co¶ wbrew woli Pana i W³adcy jest szybko usuwany b±d¼ poddawany publicznym torturom. Spora ilo¶æ domów uciechy i mo¿liwo¶æ znalezienia pracy ¶ci±gaj± z okolicy a nawet i z daleka ró¿nych hulaków i obcych, atmosfera w mie¶cie jest bardzo nieprzyjemna dla tych, którzy kochaj± spokój i ciszê. Nie potrafisz siê obroniæ? Zginiesz
Klamath: Miasto duchów. Kilka lat temu Zimmer przyby³ tu ze swoimi lud¼mi w celu zniewolenia Klamath, tutejszym traperom ani mieszkañcom nie spodoba³o siê to i dosz³o do ogromnej bitwy któr± atakuj±ca strona przegra³a. Obroñcy swoje zwyciêstwo przyp³acili ogromnymi stratami, szybko rozeszli siê do innych miast i wiosek pozostawiaj±c Klamath na ³asce Raiderów i szczurów. Dzisiaj Handlarze oraz wêdrowcy mówi± o potworach przypominaj±cych ludzi którzy wspó³pracuj± z gryzoniami.
Vault City: Miasto to by³o zawsze zamkniête dla ka¿dego "mutasa" z zewn±trz. Cudeñka technologii czy ¶wie¿a woda i przetwarzana ¿ywno¶æ bez skazy radiacji dostêpne by³y tylko i wy³±cznie dla obywateli. Najni¿ej w hierarchii by³y "mutasy" i na owych mutasów zwalano za ka¿dym razem winê. Ka¿dy pretekst by³ dobry do ograniczania swobód mutantom i wszczêcia walki, która lada moment mog³a przerodziæ siê w regularn± wojnê. Nie wiadomo jak i kiedy uformowano nowy rz±d z Sekretarzem na czele, ponoæ by³ym Genera³em. Wszystko to wydarzy³o siê w jedn± noc, za bezpiecznymi murami miasta, na zewn±trz przedosta³y siê tylko plotki...
Zaledwie piêæ lat po nowym renesansie Vault City najecha³o i wymordowa³o b±d¼ przegna³o wszystkich ghuli z Gecko, zajêto elektrownie atomow± i wzniesiono fortyfikacje wokó³ nowej kolonii. Czysta woda gruntowa, silna aczkolwiek niezbyt liczna armia oraz dwa miasta pod kontrol± to s± dotychczasowe osi±gniêcia wci±¿ g³odnego kolosa. Modoc otrzymuje sporo swobód dziêki skutecznej produkcji i eksportowi ¿ywno¶ci do innych miast, jednak farmerzy ci±gle maj± znacznie gorzej ni¿ w pe³ni uprzywilejowani Obywatele, jedyne co siê liczy to PRACA, PRODUKCJA, PO¦WIÊCENIE!
(Opisane zosta³y tylko te trzy lokacje gdy¿ akcja dzieje siê na pó³nocy stanu a nawet trochê po za jego granicami. Wchodz±c do miasta opisze jego krótk± historie oraz skopiuje do pierwszego posta)
Uwaga: Zanim zaczniecie czytaæ posta proponuje ¶ci±gn±æ TEN KAWA£EK ("Khans of the New California"). Ostatecznie dziêki konwerterowi zamieñcie plik " 05RAIDERS.ACM" na wave. ________________________________________________________________________________ Day 01 – morning (Location: N/A: Den, urban ruins) Characters: Imalak, Joey Walton, Whitehead
Imalak
Trafi³e¶ do miasta kilka dni temu wraz z „Osi³kiem” w celu zarobieniu kilku dolarów i ob³owienia siê. Mowa by³a o jakim¶ ranczerze poszukuj±cym dobrych ³owców (p³aci w dolarach, ¿ywno¶ci albo w bydle). Jako udomowiony Deathclaw przyzwyczai³e¶ siê do kupnego miêsa, mo¿e nie biega³o i nie sprawia³o tyle rado¶ci co te upolowane ale zawsze to miêso. Dziêki kupnemu ¿arciu mo¿na tak¿e zyskaæ przychylno¶æ tubylców, przynajmniej nie strzelaj± tak czêsto. Podró¿uj±c z osi³kiem czujesz siê bezpiecznie w miastach, w koñcu nikt nie strzela do zakapturzonej, barczystej postaci, przynajmniej nikt normalny...
W Den jeste¶ zaledwie trzy dni a ju¿ zd±¿y³e¶ siê zaaklimatyzowaæ, byæ mo¿e dlatego ¿e zasady panuj±ce w mie¶cie s± bardzo podobne do panuj±cych w dziczy: silniejsi zawsze wygrywaj±. Ró¿nica miêdzy lud¼mi a zwierzêtami polega jednak na tym, i¿ zwierzêta nie zabijaj± siê dla pieniêdzy, co ludzie w tym mie¶cie czyni± bardzo czêsto.
Tak. Dzisiaj jest dzieñ gdy jaki¶ ranczer zap³aci wam za odnalezienia jego zaginionego stada, dla ciebie znale¼æ kilka zagubionych brahminów to betka, jednak postaraæ siê ich nie zje¶æ to ju¿ powa¿niejsze wyzwanie, ca³e szczê¶cie ¿e w pobli¿u jest Osi³ek na którym mo¿na liczyæ.
Zaraz po pobudce i porz±dnym ¶niadaniu idziesz wraz z Osi³kiem, tak jak ci powiedzia³ „na Ranczo”. Mijacie targowisko gdzie naprawdê biedni kupcy staraj± siê upchn±æ „cokolwiek” innym biedakom i wkraczacie do tzw. „alei gwiazd”*. ¦ledzisz swojego przewodnika pod±¿aj±c za nim tak, by siê nie zgubiæ gdy nagle zza rogu alei wybiega dwóch ludzi. Aleja miêdzy dawnym budynkiem szeryfa a burdelem nie jest zbyt szeroka wiêc biegacze postanawiaj± oczy¶ciæ sobie drogê za pomoc± pistoletów maszynowych. Osi³ek rzuca siê na ciebie chc± os³oniæ od kul a ty czujesz tylko ciep³o jego cia³a oraz wstrz±sy, potem nastêpuje cisza.
Wyczo³gujesz siê spod zw³ok swojego przyjaciela rozgl±daj±c siê za oprawcami jednak jedyne co po nich pozosta³o to ich zapach i trop. W alei stoi dwóch, lekko zdyszanych ludzi, na pewno nie s± to oprawcy. Wygl±daj± na zagubionych.
Joey Walton i Whitehead
Poznali¶cie siê cztery dni temu podczas rozmowy o pracê z Terrence’em – niezbyt znanym handlarzem w Den. Cz³owiek zaoferowa³ wam po 225$ je¿eli znajdziecie jego metalow± walizkê. Ostatni dni spêdzone na przepijaniu zaliczki zesz³y przyjemnie, jak na obcych jeszcze nie zginêli¶cie. W ¶ledztwie którego wcale nie musieli¶cie wykonywaæ nie pojawia³y siê ¿adne poszlaki a 50$ za darmo to zawsze co¶!
Zwiedzaj±c miasto w poszukiwaniu pracy przechodzili¶cie przez pó³nocny targ a tam dwóch, bli¿ej nieokre¶lonych „punoli” rozmawia³o z jakim¶ straganiarzem, jeden z punk’ów trzyma³ metalow± walizkê. To by³a TA WALIZKA. Widaæ bandziory to bandziory i gdy tylko was zauwa¿yli, uzbrojonych wyci±gnêli swoje maszynowe pukawki, na tyle powolnie ¿e uda³o wam siê znale¼æ zas³onê. Kilka krótkich serii spacyfikowa³o wystawy straganów oraz zrani³y trzech cywili. Punole szybko uciekli alej± gwiazd strzelaj±c po drodze do jakiego¶ przechodnia...
Z ciekawo¶ci zagl±dacie do alejki i jedyne co w niej jest to zw³oki naprawdê ros³ego mê¿czyzny oraz mocno zgarbiona i barczysta istota, w dosyæ sporych rozmiarów habicie. ________________________________________________________________________________
* – Nazwa wziê³a siê od gwiazd szeryfów którzy przyje¿d¿ali tutaj z „cywilizowanych” stron ¶wiata chc±c wprowadzaæ pokój i porz±dek. KA¯DY szeryf w Den by³ publicznie torturowany b±d¼ zarzynany a numer jego gwiazdy oraz sam symbol by³ rysowany na budynku dawnego komisariatu, dzisiaj Gildii Niewolników.
Na moment przed pojawieniem siê biegaczy, wszystkie miê¶nie Imalaka napiê³y siê, a zmys³y wyostrzy³y. Nic to jednak nie da³o - zdarzenia p³ynê³y jak na filmie, powoli ale nieub³aganie... teraz po zaledwie kilkunastu sekundach, gdy do ¶wiadomo¶ci dosz³a my¶l o ¶mierci opiekuna... mojego opiekuna... mojego kochanego... w umy¶le zaczê³y spieraæ siê dwie rz±dze: z jednej wpojony spokój i my¶lenie, a z drugiej naturalny instynkt zwierzêcia stadnego i drapie¿nego - dzika rz±dza zabijania i niszczenia.
Postaæ w kapturze nachyli³a siê nad martwym cia³em obw±.chu.j±c i ogl±daj±c je dok³adnie, po czym nagle szerokim ³ukiem przerysowa³a po ¶cianie zaglêbiaj±c pazury w stary tynk. Sza³ znikn±³ równie szybko jak siê pojawi³ - postaæ w kapturze zacze³± siê rozgl±daæ wokó³ siebie, a¿ zauwa¿y³a sylwetki u wylotu alejki. Wtedy zamar³a w bezruchu, mocno przygarbiona...
WhiteHead wbiegajac w alejke nawet nie spojrzal sie na martwego osobnika oraz stojaca przy nim postac w habicie i bieg³ dalej krzyczac: " Joey, szybciej bo ich zgubimy!!!"
Joey spogl±daj±c na dziwn± postaæ w habicie powoli obszed³ doko³a, wygl±daj±ce na ¶wie¿e, zw³oki. Spokojnie ukucn±³ przy martwym nieszczê¶niku i zacz±³ przeszukiwaæ wzrokiem cia³o w poszukiwaniu czego¶ przydatnego. Liczy³ na jak±¶ broñ za któr± dosta³by na czarnym rynku o wiele wiêcej ni¿ za tê g³upi± walizkê. Nagle do jego uszu doszed³ ponaglaj±cy g³os Whitehead'a. Joey westchn±³ i wsta³ spogl±daj±c jeszcze na osobnika w habicie, a nastêpnie po raz kolejny na denata.
Denat jest aczej typem preferuj±cym walke wrêcz. Nie ma przy soie ¿adnej broni ale przy pasie wisi sakwa, najprawdopodobniej z lapslami. Grzebanie w plecaku moze zaj±c nieco wiêcej czasu. Uwaga: Zanim zaczniecie czytaæ posta proponuje ¶ci±gn±æ TEN KAWA£EK ("Khans of the New California"). Ostatecznie dziêki konwerterowi zamieñcie plik " 05RAIDERS.ACM" na wave. ________________________________________________________________________________ Day 01 – morning (Location: N/A: Den: urban ruins) Characters: Imalak, Joey Walton, Whitehead
Uciekinierzy-mordercy oddalaj± siê coraz dalej a¿ w koñcu znikaj± wam z widoku, s³ychaæ tylko jak przepychaj± siê przez targ: krzycz±cy handlarze "Hey! watch'it mon" albo "Look where you're going Bitch!". Kolejny krzyk kupca zostaje przerwany d¼wiêkami serii z karabinówi, napewno ciê¿szych ni¿ SMG "uciekinierów".
Po chwili ciszy znów s³ychaæ gwar targowiska, krzyki przekup oraz przepity g³os miejscowego krzykacza. Plac od¿ywa po chwili , tylko wy ci±gle stoicie w zastoju, w alejce na pó³noc od targowiska gdzie ludzie zaczynaja w³a¶nie siê k³óciæ o przedmioty które mo¿na znale¼æ przy trupach dwójki ludzi...
Niezrêczna cisza
Zakapturzona postaæ, nie zmieniaj±c pozycji bacznie obserwowa³a cz³owieka, który ogl±da³ martwe cia³o. Gdy ten przykucn±³, Szpon powoli uniós³ ramiê i po³o¿y³ na torsie martwego opiekuna ³apê, ukazuj±c d³ugie i silne szpony. Obserwuj±c twarz obecgo powoli, wa¿±c s³owa, wycharcza³ grobowym g³osem: "On by³ mój brat, opiekun... kim ty jeste¶?" po krótkiej przerwie doda³: "Ja widzia³em, wy nie zabili mój opiekun. Czy jeste¶cie dobrzy ludzie?"
WhiteHead patrzyl sie przez chwile na zaistniala sytuacje, po czym dodal: "Ech Joey przez ciebie nam uciekli, ciekawe jak teraz znajdziemy ta pier****na walizke". Nastepnie spojrzal na DetchClaw'a z podejzliwoscia i odpowiedzial na jego pytanie milczeniem
"Zapomnij o tej cholernej walizce" - odpowiedzia³ Joey z podenerwowaniem po czym zwróci³ siê do DeathClaw'a s³owami: "Jestem, jakby to powiedzieæ, podró¿nikiem. Innymi s³owy zwyk³ym pustynnym ¶mieciem". Przy tych ostatnich s³owach u¶miechn±³ siê dziwnie, a nastêpnie kontynuowa³: "Hmm, a kim, lub czym, ty jeste¶ i jakie masz zamiary? Radzê uwa¿aæ, bo jestem uzbrojony". Joey zdecydowa³ siê wymówiæ te s³owa pomimo, i¿ wiedzia³ doskonale, ¿e Shotgun nie by³by w stanie zrobiæ jakiejkolwiek krzywdy DeathClaw'owi. Nastêpnie z niecierpliwo¶ci± i olbrzymim zdenerwowaniem oczekiwa³ odpowiedzi.
"Nic mnie nie obchodzi ten martwy facet" - odpowiedzial WhiteHead. "Ja biegne za nimi, idziesz ze mna, czy zostajesz tu z tym CZYMS?" - dodal z poirytowaniem
Szpon uniós³ g³owê wy¿ej, a kaptru powoli zsun±³ siê ods³aniaj±c zarys rogów i mordy, o lekko rozchylonych, prawie nieporuszaj±cych sie wargach. Dziwny brak ruchu pyska, szed³ w parze z p³yn±cymi niskim tonem s³owami: "Ja wiem kto to jest podru¿nik. Ja sam... to znaczy z mój opiekun, brat, podru¿owali¶my po ¶wiat, robi±c ró¿ne rzeczy." po krótkiej przerwie doda³: "Ja nie chce ciebie krzywda, ja nie mieæ z³e zamiary. Ty sie nie baæ, mój opiekun, nauczy³ mnie, ¿e ¿ycie z ludzie tylko bez zabijanie." Po tych s³owach podniós³ siê ukazuj±c w pe³ni swój 2,5metrowy ogrom, mimo i¿ jego sylwetka skryta jest pod p³ucienn± szat±. Po kilku chwilach znów alejka wype³ni³a siê basowym d¼wiêkiem: "Ludzie nazywaj± mnie Szpon ¶mierci, ale mój opiekun nazywa mnie Imalak. Ja jestem Imalak. Ja jestem duzy Szpon i ja czuæ, ¿e pora opu¶ciæ opiekun. Ja teraz szukaæ nowego brata, ja poznawaæ ¶wiat..." Teraz spokojnym, ale zdecydowanym ruchem wyci±gn± d³oñ i siêgn±³ po sakiewkê przy pasie Osi³ka. ¦ciskaj±c j± miêdzy d³ugimi pazurami doda³: "Skoro wy podru¿ujecie, to wy mo¿eciie byæ bracia. Ja chcieæ podru¿owaæ z wami. Czy zgadzacie siê?"
"Co masz nam do zaoferowania?" - twarz WhiteHead'a wyraznie sie rozpromienila "Miejmy nadzieje, ze to w jakis sposob wynagrodzi nam stracony czas"
Joey siêgn±³ dr¿±c± rêk± po sakiewkê i przemówi³: "Dobrze, chod¼ z nami. Tylko postaraj siê nie rzucaæ zbytnio w oczy. Wiêkszo¶æ ludzi nie jest zbyt przychylna Szponom ¦mierci". Widz±c niezbyt entuzjastyczn± minê WhiteHead'a, zapewne na my¶l o perspektywie podró¿owania z DeathClaw'em, szepn±³ do niego: "S³uchaj, ten Szpon mo¿e siê nam przydaæ, pomy¶l tylko co bêdzie z tymi go¶æmi, jak ich dogonimy. Zemdlej± na sam widok". Joey poprawi³ Shotguna, którego mia³ przewieszonego przez plecy i powiedzia³ do Imalaka: "Gonimy z³ych ludzi. Pobiegli w tamt± stronê" - powiedzia³ Joey wskazuj±c rêk± - "To oni zabili twojego opiekuna. Pomo¿esz nam ich ¶cigaæ?"
Szpon odwróci³ ³apê i upu¶ci³ na d³oñ cz³owieka trzymany woreczek: "My z opiekunem zbierali¶my pieni±dz za praca. Wy wiecie co z tym robiæ.... Ja umiem wygl±daæ normalnie, jak c¿³owie. Ja chodze schylony, nie widaæ pazury ani rogi." Po krótkiej chwili doda³: "Chod¿my pom¶ciæ mój opiekun...." Szpon przybra³ najbardziej niepozorn± pozycjê i pod±¿y³ za dwojgiem ludzi, staraj±c siê dowiedzieæ o nich co nieco. Nienaciska³ zanadto
Joey zrobi³ w stronê Imalaka ruch rêk± zachêcaj±cy go by poszed³ za nim po czym ruszy³ szybkim krokiem w stronê targowiska. Za chwilê jednak zatrzyma³ siê w pó³ kroku i zwróci³ siê do WhiteHead'a ze s³owami: "Idziesz, czy nie?"
WhiteHead pomamrotal cos pod nosem, po czym dodal: "Ide" Day 01 – morning (Location: N/A: Den – Slavers Guild/ east side: urban ruins) Characters: Imalak, Joey Walton, Whitehead
Wychodzicie z alei na g³ówne targowisko Den., wzniesione w cieniu najwiêkszego i najmroczniejszego budynku w ca³ym mie¶cie. Czarny ko¶ció³ ponoæ niegdy¶ by³ wa¿nym obiektem strategicznym dla licznych tutejszych gangów, jednak krótki czas temu, nie wiadomo sk±d przybyli ludzie chc±cy g³osiæ „s³owo” Pana oraz pokój. Ludzie s± dziwni ale pokojowo nastawieni, nios± pomoc potrzebuj±cym i ponoæ przyjmuj± ka¿dego do swoich szeregów.
Plac targowy jak d³ugi i szeroki wybrukowany jest tablicami nagrobkowymi, pod waszymi stopami widniej± ró¿ne nazwiska oraz daty, nawet te z naprawdê odleg³ej przesz³o¶ci. Prócz oryginalnych chodników w oczy rzucaj± siê dziesi±tki straganików i kramów wykonanych z przeró¿nych materia³ów: od ¶mieci po deski czy nawet blachê. Targ pilnowany jest przez Psy Zimmer’a – bezwzglêdnych ale przeæpanych Psycho dawnych (zazwyczaj) Raider’ów, co mo¿e zabrzmieæ dziwnie strzeg± porz±dku w wa¿niejszych miejscach w mie¶cie.
Jakie¶ sto metrów od was kilka Psów rozgania rabuj±cych zw³oki ludzi. Æpuny, dziwki, starcy i dzieci rozchodz± siê pozostawiaj±c za sob± dwa cia³a obdarte z ubrañ i wszystkich rzeczy – zw³oki przypominaj± waszych „klientów”, tylko bez walizki i SMG.
Powoli targowisko pustoszeje, w koñcu zrobi³o siê rano a dzieñ w Den to kiepski czas na interesy, zostaj± tylko najtwardsze przekupy na placu oraz sta³e sklepy, rozlokowane na obrze¿ach. Kupiæ mo¿na wiele: ubrania, broñ, zapasy, alkohol, niewolników, w budynku gildii „Scav’ów” (Scavengers Guild) na wystawie zosta³ wystawiony nawet motor. Samych barów i Saloon’ów jest wiele, mo¿na wybieraæ zwyk³e mordownie („Bratt’s Pit”), zwyk³e bary („Tranquile Gardens”) albo lokale z klas± („Imperial Baths”), dla ka¿dego cos dobrego, zale¿nie od stanu portfela.
Joey i Whitehead: na drugim koñcu targowiska zauwa¿acie dwóch Slaver’ów z „walizk±”, znikaj± w drzwiach „Slavers Guild”.
Jest kilka g³ównych wyj¶æ z tej lokacji:
N (north) – do pó³nocnego, mniejszego targu (st±d przyszli¶cie) E (wschód) – Wastelands S (po³udnie) – Wastelands W (zachód) – Den West Side
"Co robimy?" - Joey spyta³ siê WhiteHead'a ponuro
Szpon stoj±c za dwojgiem wspó³braci, rozgl±da³ siê uwa¿nie dooko³a, zwracaj±c uwagê na wszelkich podaj¿anych ludzi staraj±cych siê robiæ wokó³ niego t³ok. Wypatrywa³ tak¿e, czy nie mo¿na by niezauwa¿enie zwin±æ sk±d¶ (z ziemi lub straganu) porcji surowego miêsa, najlepiej braminiego. Poza tym trzyma siê blisko kompanów niezale¿nie w któr± stronê pod±¿±.
- Trzeba opracowac jakis plan - stwierdzil jasno WhiteHead. - Musimy jakos odebrac od nich ta walizke, sadze jednak, ze nie oddadza nam jej latwo - z koncem jego slow dalo sie zauwazyc grymas na jego twarzy - Masz jakis pomysl Joey?
"Nie wiem" - odpowiedzia³ Joey - "proponowa³bym, ¿eby¶my weszli do ¶rodka w charakterze kupców. Zagadam, ¿e chcê kupiæ niewolnika, a w tym czasie ty siê rozejrzysz. Mam nadziejê, ¿e wiesz, czego szukaæ." - tym stwierdzeniem Joey zakoñczy³ swój wywód i skierowa³ siê w stronê budynku gildii. Wcze¶niej jednak powiedzia³ do Imalaka: "Ty zostañ przed wej¶ciem. W razie k³opotów zawo³amy ciê".
"No to chodzmy" - powiedzial WhiteHead, po czym skierowal sie wraz z Joey'em i Imalakiem w strone gildy niewolnikow Uwaga: Zanim zaczniecie czytaæ posta proponuje ¶ci±gn±æ TEN KAWA£EK ("Khans of the New California"). Ostatecznie dziêki konwerterowi zamieñcie plik " 05RAIDERS.ACM" na wave. ________________________________________________________________________________ Day 01 – morning (Location: N/A: Den: urban ruins) Characters: Imalak, Joey Walton, Whitehead
Joey i Whitehead: Wchodzicie do jednego z najwiêkszych budynków w mie¶cie. Wykonany z czerwonej ceg³y wygl±da na bardzo stary a zarazem trwa³y. W holu do którego wchodzicie panuje ciemno¶æ gdzie niegdzie roz¶wietlana przez zawieszone b±d¼ stoj±ce pochodnie. Za biurkiem siedzi bardziej kumaty Slaver z „brzuszkiem”, na nosie wci¶niête ma okulary a o krzes³o opart± ma broñ. Przy nêdznym sztucznym ¶wietle z pochodni dostrzegacie kilku goryli, na pewno na was patrz±. Drzwi do innych pomieszczeñ s± pozamykane, najprawdopodobniej na klucz.
Slaver w okularach u¶miecha siê lekko gdy tylko was zauwa¿a poczym jeszcze mocniej wciska okulary na nos – „ OO Go¶cie! Jak mi³o. Czego tu chcecie panowie? Co¶ kupiæ czy mo¿e sprzedaæ?”
Imalak: Stoisz pod budynkiem czekaj±c na Joey’a i Whitehead’a, wszêdzie wokó³ budynku chodz± Slaverzy, spogl±daj±c leniwie na okolicê. Jeden zauwa¿a ciebie i zaczyna swój powolny marsz w twoj± stronê. Odbezpiecza karabin ale nagle zwalnia. S³yszysz jaki¶ warkot który na pewno nie brzmi jak zwierze. Pospiesznym krokiem Slaver wraca na posterunek i staje na baczno¶æ gdy w ostatniej chwili zza rogu wyje¿d¿a samochód (widzia³e¶ ju¿ podobne). Wrodzona ostro¿no¶æ ka¿e siê usun±æ gdzie¶ na bok ulicy i obserwowaæ ofia...Ehem! Wroga!
Pojazd zatrzymuje siê pod drzwiami gildii, najpierw z przodu wysiadaj± trzej ochroniarze – podobni i podobnie uzbrojeni do miejskich Psów (lokalna ochrona)- a pó¼niej dobrze ubrany, szczup³y cz³owiek. Nie potrafisz rozpoznaæ z jego oczu ani strachu ani odwagi, kompletnie nic. Oczy przys³aniaj± mu dwie czarne, odbijaj±ce ¶wiat³o p³ytki. Wchodzi do budynku z jednym Psem, dwoje pozosta³ych ochroniarzy zostaje przy samochodzie.
Po wejsciu do srodka WhiteHead zaczal spokojnie rozgladac sie po pomieszczeniu w poszukiwaniu walizki
Mimo wielkich starañ walizki w holu nie zauwa¿asz. Mo¿e w którym¶ z pokoi?
- Raczej kupiæ - odpowiedzia³ Joey najspokojniej jak siê da - potrzebujê r±k do pracy w kopalni. Mogê obejrzeæ towar?
Slaver - okularnik: "Ta ta ale by kopowaæ nale¿y mieæ za co. Poka¿cie pieni±dze albo cokolwiek na wymiane wartego NASZYCH niewolników."
- Hmm... zdaje siê, ¿e mam tu co¶ na wymianê - rzek³ Joey wskazuj±c g³ow± na Whitehead'a.
Slaver - okularnik: "Tiaa i co? Pozwalasz swojemu niewolnikowi chodziæ z broni±? Co to za zwyczaj?" - szybko pstrykn±³ palcamii zaraz po chwili, za waszymi plecami wyros³o 3 ros³ych Slaver'ów. Okularnik kiwn±³ g³ow± do nich i Whitehead nawet siê nie zorientowa³ kiedy uderzy³a go pierwsza ³ap-pa³ka. Ciosy zaczê³y padaæ na cia³o niczym deszcz, g³ównie koncentruj±c siê jednak na g³owie. MOCNO poturbowany Whitehead straci³ przytomno¶æ a ³apsy wróci³y pod ¶ciany u¶miechaj±c siê i mamrocz±c co¶ w stylu "krótka akcja ale zawsze" "hehehe".
- "NO! Tak siê traktuje niewolników, umiejêtne pos³ugiwanie siê ³ap-pa³k± unieruchamia i dezorientuje towar ale nie uszkadza trwale. Hehe, mo¿na powiedzieæ ¿e jeste¶my dumni z naszych sposobów. A co do biznesu... Towar potrzebuje krótkiej rekonwalescencji ale bêdzie siê nadawa³. Powiedzmy 50$ albo dwóch Tribali"
Szpon, uwa¿nie obserwuj±c maszynê i wysiadaj±cych z niej ludzi, stara³ siê ustawiæ w miare spokojnym miejscu. Najlepiej w cieniu plecami do ¶ciany... jego intuicja podpowiada³a mu jednak, ¿e mo¿e zacz±æ dziaæ siê co¶ dziwnego, wiêc zacza³ pilnie nas³uchiwaæ wszelkich odg³osów dobiegaj±cych w wnêtrza budynku. Ponadto rozgl±da siê za jakim¶ oknem przez które móg³by obserwowaæ wnêtrze...
Podej¶cie do jakiegokolwiek okna gildii na pewno wzwróci³oby uwagê stra¿ników, porozstawianych co kilka metrów naoko³o budynku i na jego dachu. Jedyne okno do którego mo¿na zajrzeæ bez ryzyka wykrycia przez Slaver'ów znajduje siê po stronie placu, jednak napewno jest to okno do pokoju a nie do holu. Uwaga: Zanim zaczniecie czytaæ posta proponuje ¶ci±gn±æ TEN KAWA£EK ("Khans of the New California"). Ostatecznie dziêki konwerterowi zamieñcie plik " 05RAIDERS.ACM" na wave. ________________________________________________________________________________ Day 01 – morning (Location: N/A: Den: urban ruins) Characters: Joey Walton, Whitehead
Do budynku wchodzi szczup³y i dobrze ubrany jegomo¶æ, towarzyszy mu jeden goryl z karabinem przewieszonym przez plecy. Ochroniarz zupe³nie jak pos³uszny piesek staje pod drzwiami pilnuj±c wej¶cia. Slaverzy przytrzymuj± Whitehead'a, jeden bierze na celownik Joey'a. S³yszycie cichy szept Okularnika "To cz³owiek od Zimmer'a. Zachowajcie spokój i b±d¼cie grzeczni, jeden ruch a moi ch³opcy was podziurawi±"
Okularnik wyra¼nie siê zdenerwowa³ widz±c go¶cia, wsta³ z krzes³a masuj±c lew± rêk± obola³y ty³. Zdenerwowanie przesz³o w wymuszony u¶miech
Okularnik: Dzieñ dobry panie Smith - kolejny sztuczny u¶miech i nerwowe podanie rêki. Grubas wyciera pot z czo³a jednak po chwili jego twarz znowu zaczyna odbijaæ ¶wiat³o z pobliskiej pochodni. Jego pewno¶æ siebie szybko zniknê³a - Aktualnie "dziadek" jest zajêty jednak jestem upowa¿niony by przekazaæ panu to... tego "hajteka"
Grubas wyci±ga spod biurka "WALIZKÊ" i k³adzie j± na blacie. Pan Smith (jak mo¿ecie siê domysliæ) podchodzi do biurka poczym z lekkim znu¿eniem spogl±da na was i znowu na Grubasa.
Okularnik: Yyy to go¶æ i klient. W³a¶nie chcia³ co¶ kupiæ. Typowe ¶miecie z pustkowi, nietutejsi
Smith siêga do wewnêtrznej kieszeni szarego garnituru w bia³e paski, wyci±ga zawiniête w rulon dolary, przelicza po³owe i rzuca na biurko. Zabiera z blatu walizkê i wychodzi przez drzwi. Za nim wychodzi ochroniarz.
Sytuacja rozlu¼nia siê, Slaverzy puszczaj± ledwo co przytomnego Whithead'a i przestaj± mierzyæ w Joey'a. Rozchodz± siê po budynku. Okularnik zasiada spokojnie, dysz±c jakby przebieg³ w³a¶nie kilka mil na pustyni. Znowu ociera twarz szmat± i wyci±ga spod biurka butelkê Booz'a, bierze mocniejsze dwa ³yki poczym rzuca pust± butelk± o ¶cianê.
Gruby Slaver-Okularnik: " No to mieli¶cie fart. Poszed³ ju¿. Ufff. No to jak? Chcesz koñczyæ interes czy macie zamiar mo¿e przenocowaæ? Jak robimy interes to dam ci ... A niech ci bêdzie, dam trzech m³odych Tribali albo 65$. Decyduj albo wywalê na zbity pysk z budynku"
- Nie, czhyba jednak nie - stwierdzi³ Joey - ten niewolnik s³u¿y mi trochê jako pewnego rodzaju ochroniarz. To dlatego nosi przy sobie broñ. Ja chyba jednak ju¿ sobie lepiej pójdê. To za du¿o jak na moje nerwy. Natychmiast, jak tylko skoñczy³ mówiæ, Joey chwyci³ nieprzytomnego Whitehead'a i wyci±gn±³ go za drzwi. Gdy wyszli, Joey spojrza³ przez chwilê w stronê, po której sta³ przy ¶cianie DeathClaw, a nastêpnie zacz±³ przeszukiwaæ wzrokiem okolicê w poszukiwaniu go¶cia z walizk±.
Jedyne co zauwa¿asz to ¶lady opon na miêkkim asfalcie
"Czy wy znale¶æ zabójcy mój opiekun? Kim byli te ludzie?" Szpon przyja³ z powrotem wygodn± pozycjê za swoimi dwoma kompanami...
- Gdzie oni pojechali, potrafisz ich dogoniæ? - wymamrota³ nerwowo Joey.
Szpon uniós³ ³apê wskazuj±c kierunek w którym odjecha³ pojazd: "Maszyna z lud¼mi ruszy³a szybko, czhyba nie dam rada dogoniæ" - wydudni³ i zacza³ siê zastanawiaæ czy faktycznie nie da³by rady dogniæ tej maszyny
- Dobra, idziemy po ¶ladach Joey westchn±³ po czym spojrza³ na ¶lady, by zorientowaæ siê dok±d nale¿a³oby i¶æ.
Tak jak ju¿ zauwa¿yli¶cie asfalt jest miêkki, z reszt± jak zawsze przy ¶redniej temperaturze 200 - 230 stopni Fahrenheita (60-65 Celsjusza). ¦lady prowadz± - co tu du¿o kryæ - do posiad³o¶ci Zimmer'a. Budynek zosta³ zbudowany po wojnie z materia³ów trudnodostêpnych i na pewno drogich, naoko³o dwupiêtrowej willi pe³no jest zasieków, wie¿ stra¿niczych i "Psów wojny". Whitehead odzyskuje w pe³ni przytomno¶æ.
- Do dupy - podsumowa³ Joey sytuacjê. Spojrza³ w stronê WhiteHead'a, który w³a¶nie odzyskiwa³ przytomno¶æ i przemówi³: - Idziemy do tego go¶cia, od którego dostali¶my zlecenie. Za co¶ takiego powinien nam p³aciæ conajmniej 1000 kapsli. Mo¿e powinni¶my te¿ poprosiæ o posi³ki - zastanawia³ siê nie zwracaj±c w najmniejszym stopniu uwagi na WhiteHead'a.
WhiteHead byl jeszcze chwile zamroczony, ale pewnie przeladowal swojego shotgun'a i ciezko wzdychajac podazyl za Joey'em
- Idziemy - zawyrokowa³ Joey i wszyscy ruszyli przed siebie z nadziej± wyci±gniêcia jeszcze wiêkszej zaliczki. Uwaga: Zanim zaczniecie czytaæ posta proponuje ¶ci±gn±æ TEN KAWA£EK ("Khans of the New California"). Ostatecznie dziêki konwerterowi zamieñcie plik " 05RAIDERS.ACM" na wave. ________________________________________________________________________________ Day 01 – morning (Location: N/A: Den - west side: urban ruins) Characters: Imalak, Joey Walton, Whitehead
W zachodniej dzielnicy, sk±d brali¶cie zlecenie znajduje siê kilka kupieckich baraków, dumnie nazywanych "domami" - tak na prawdê s± to sypi±ce siê ruiny dawnych budynków z dodatkami z dzisiejszych czasów jak prowizoryczne ¶ciany z maskownic samochodów, desek czy pozszywanych kawa³ków blachy.
Przed domem waszego zleceniodawcy stoi Vini, b±d¼ jak kto woli Vincenzo - osobisty ochroniarz Kupca, który bez wiêkszych problemów wpuszcza was do ¶rodka, gdzie ju¿ czeka zniecierpliwiony w³a¶ciciel "walizki".
Terrence:I jak? Macie moj± zgubê? - spogl±da na zakapturzonego Imalaka - Co jest? Nowy kompan? Nie bêdzie dodatkowej kasy dla nowego. Chcecie kasy? Przynie¶cie walizkê! Nie ma walizki - nie ma kasy. Walizka wyl±duje u mnie na biurku jeszcze w przeci±gu dwóch dni - dostaniecie premie. Powiedzmy 1000$ do podzia³u. Panowie, szybko czas p³ynie a czas to pieni±dz wiêc szkoda go marnowaæ. Co wy na taki "deal"?
Joey westchn±³ i zacz±³ swój wywód: -Sprawa nie jest prosta. Po d³ugim, wyczerpuj±cym i wielce niebezpiecznym ¶ledztwie, uda³o nam siê zlokalizowaæ po³o¿enie walizki. Jednak miejsce to jest zbyt dobrze chronione, aby¶my byli w stanie tê walizkê odzyskaæ. Je¶li chcesz, mo¿esz wynaj±æ kogo¶ do odzyskania walizki. My mo¿emy, ale nie musimy, siê w to w³±czyæ. W ka¿dym razie ¿±damy 1000$ tu i teraz, a zdradzimy ci gdzie siê znajduje walizka. W przeciwnym razie - ju¿ nigdy jej nie odzyskasz. Tym stwierdzeniem Joey zamkn±³ wypowied¼ i spojrza³ ch³odno na swojego zleceniodawcê.
WhiteHead przez cala rozmowe stal w rogu z mina groznego bandziora i przysluchiwal sie wymianie zdan pomiedzy Terrence'em, a Joey'em Uwaga: Zanim zaczniecie czytaæ posta proponuje ¶ci±gn±æ TEN KAWA£EK ("Khans of the New California"). Ostatecznie dziêki konwerterowi zamieñcie plik " 05RAIDERS.ACM" na wave. ________________________________________________________________________________ Day 01 – morning (Location: N/A: Den - west side: urban ruins) Characters: Imalak, Joey Walton, Whitehead
Widaæ cz³owiek lekko siê zdenerwowa³, przez d³u¿sz± chwilê w jego g³owie trwa³ konflikt my¶li, tak zwana burza mózgu. Gdy w koñcu skoñczy³ - wyprostowa³ siê i z u¶miechem i dawna werw± odpowiedzia³.
TerrenceOK. dranie. Po robocie dostaniecie 9000 a teraz dam wam po 250 na g³owê, mówicie gdzie jest waliza i idziecie j± dla mnie zdobyæ. No chyba ¿e nie macie jaj i chcecie by zdoby³ j± kto¶ inny wtedy daje wam po 300 na g³owê, wy wychodzicie z tego budynku i ju¿ nigdy siê tu nie pojawiacie. Proste?
Dobra, dawaj w takim razie po trzy stówy - zawyrokowa³ Joey - dawaj pieni±dze, my ci powiemy, i ju¿ nas tu nie ma. Terrence: To zdanie jednego znam. A reszta?
W ciemnym pomieszczeniu zapala siê jeszcze jedna lampa, Terrence gasi zapalniczkê. Spogl±da na Imalaka i Whitehead'a na przemian. Czeka...
Dawaj kase i konczmy z tym - dodal poirytowanym glosem WhiteHead
Szpon niepoczuwaj±c siê do obowi±zku udzia³u w dyskusji, zachowywa³ siê tak jak zwykle - sta³ w koñcie i czeka³ na skutki. Czuj siê w zasadzie nieswojo, bo zwykle zostawa³ na zewn±trz... teraz widz±c, ¿e reszta rozmówców obserwuje go pocz±³ zastanawiaæ siê i cicho wybaka³ (o ile basowy g³os szpona mo¿na nazwaæ cichym): "My braæ pieni±dze, wiêcej pieni±dze, my lubiæ praca...."
- Czyli on równie¿ bierze trzy stówy - stwierdzi³ pospiesznie Joey.
Uwaga: Zanim zaczniecie czytaæ posta proponuje ¶ci±gn±æ TEN KAWA£EK ("Khans of the New California"). Ostatecznie dziêki konwerterowi zamieñcie plik " 05RAIDERS.ACM" na wave. ________________________________________________________________________________ Day 01 – morning (Location: N/A: Den - west side: urban ruins) Characters: Imalak, Joey Walton, Whitehead
Kupiec pomysla³ chwilê, poczym zawo³a³: Terrence:Vini! Vini chod¼ tu do mnie
Przez drzwi wej¶ciowe wszed³ Vincenzo, zwany Vinnim - jak nic ochroniarz kupca. By w ogóle wej¶æ do budynku musia³ przej¶æ bokiem. Stan±³ naprzeciwko Imalaka, wydaj±c siê mu równym.
Vincenzo:Si szefie?
Terrence:Przygotuj jednego kafla Jak mu kazano tak te¿ uczyni³, wierny ¿o³nierz wszed³ do pokoju obok przez prowizoryczne, blaszane drzwi. Zamykaj±c je, uderzy³ mocno o framugê – tak± ma niestety naturê, niedelikatn±. Wstrz±s by³ odczuwalny minimalnie, ale budynek odczu³ to bardziej, na g³owê Imalaka spad³o trochê gruzu powalaj±c go. Kaptur szaty jest rozdarty a g³owa pe³na guzów a nawet wiêkszych ran [HP –30], straci³ przytomno¶æ na krótki czas.
Vinnie wróci³ po chwili oznajmiaj±c swoje pojawienie siê kolejnym silnym trzaskiem drzwi. Tym razem posypa³ siê tylko kurz.
Vincenzo:Boss, to jest Pazur, za czaszkê takiego jest nagroda na posterunku w VC. Kilka tysiêcy!
Terrence:Czy ciebie Vinnie pojeb*o!? Jestem kupcem. Zajmuje siê lichw± a nie uczciw± robot±. Przypadkiem nie dosta³e¶ ostatnio za du¿o razy na ringu? Z reszt± on gada i ma znajomych? Matkê kolegi te¿ by¶ sprzeda³ w³adzom? No mo¿e by¶ sprzeda³ ale to nie wa¿ne. Nie oddamy go tym kretynom z VC.
Vincenzo:Si, boss
Terrence:No dobra. Niektórzy z was s± beznadziejnie brzydcy, inni s± potworami a jeszcze inni za du¿o pyskuj±. Fatalna dru¿yna, fatalne po³±czenie ale mimo wszystko i tak wam zap³acê. Vinnie! Id¼ po lekarza dla tego pazura! Mówcie no, gdzie walizka a forsa jest wasza.
Odliczy³ i przygotowa³ forsê na trzy czê¶ci. Po³o¿y³ na biurku, bardzo blisko siebie a Vinnnie pobieg³ po dok’a.
-Dobrze, skoro tak bardzo chcesz wiedzieæ, to walizka jest... w posiad³o¶ci Zimmera. Mo¿e uda ci siê znale¼æ kogo¶ wystarczaj±co g³upiego, kto by chcia³ siê tam dostaæ, my siê w to nie mieszamy. Daj tylko forsê i powiedz co z naszym szponiastym przyjacielem.
Po piêciu minutach Vinnie przyprowadzi³ pijanego znachora gdy¿ na pomoc lekarzy w tym mie¶cie nie ma co liczyæ. Vasil "drewniana noga" obejrza³ dok³adnie rannego mimo koñcz±cej siê z ka¿d± chwil± cierpliwo¶ci gospodarza tej ruiny.
Deathclaw'owi uda³o siê wstaæ zaraz po interwencji znachora, który o dziwo w ogóle nie wiedzia³ na kim przysz³o mu operowaæ.
Vasil - znachor:I szto wszytko. *HIC!* esto ziel'onych za us³ugê. Dziecko bêdzie zdrowe, tylko niech tyle nie biega bo jeszcze siê potknie i drugi raz rozbije sobie g³owê.*HIC!*
Terrence:Dobra dobra, masz tu dole tego "dzieciaka" i ju¿ cie nie ma. Chyba ¿e chcesz by ci pomóg³ Vinnie?
Vasil:Zdrastwuj! dzionek dobrey. I Pamietajcie - gdy g³owa boli najlepszym lekarstwem jest klin. Gdy kulka w brzuchu to ju¿ wam tylko Vasil zostaje
Pospiesznym krokiem, na tyle dyskretnym jednak by nie denerwowaæ podra¿nionego Vincenzo, Vasil opu¶ci³ biuro kupca.
Terrence: OK. Rogacz ma banda¿e na g³owie i o 100$ mniejsz± pensje, chyba jasne. Zastanawiam siê nad zatrudnieniem was za jaki¶ czas ale wasze domagania siê o kosmiczne wyp³aty i pyskowanie jako¶ mnie zniechêcaj±. Teraz jak ju¿ macie kase mo¿ecie sobie pój¶æ. Jak co¶ bêdzie to dam wam znaæ.
Jak tylko wszyscy troje pospiesznie wyszli i oddalili siê na pewn± odleg³o¶æ, Joey szepn±³ do WhiteHead'a: -To jak? Masz jaki¶ plan, jak mo¿naby odebraæ tê walizkê?
-Wiem jedno sami nie damy rady, a skoro zaden plan mi nie przychodzi do glowy to moze sobie damy z tym spokoj?
-Mo¿e gdyby¶my mieli plan posiad³o¶ci Zimmera, mo¿e gdyby¶my chocia¿ mieli kogo¶, kto tam by³, pomog³o by to nam... Joey spojrza³ z rezygnacj± przed siebie i ze smutkiem stwierdzi³: -Nie mamy ju¿ chyba czego szukaæ w tym mie¶cie, niczego tu nie znajdziemy. Masz racjê - dajmy sobie spokój i id¼my w cholerê. - to powiedziawszy Joey uda³ siê w stronê targowiska w celu zrobienia zapasów ¿ywno¶ci.
Szpon z obola³± g³ow± dzielnie trzyma³ siê towarzyszy, z³o¿ecz±c sam nie wiedz±c na kogo, za tak dziwne zdarzenie... - To my pracowaæ tu, czy my i¶æ szukaæ praca gdzie indziej?
Joey ignoruj±c szpona podszed³ do najbli¿szego straganu miêsnego. Spogl±daj±c na miêso stara³ siê dostrzec, czy jest ono ludzkie czy mo¿e zwierzêce. Po krótkich oglêdzinach skierowa³ swój wzrok na sprzedawcê. Uwaga: Zanim zaczniecie czytaæ posta proponuje ¶ci±gn±æ TEN KAWA£EK ("Khans of the New California"). Ostatecznie dziêki konwerterowi zamieñcie plik " 05RAIDERS.ACM" na wave. ________________________________________________________________________________ Day 01 – morning (Location: N/A: Den - west side: urban ruins) Characters: Imalak, Joey Walton, Whitehead
Imalak, Whitehead: Stoj±c na koñcu uliczki dostrzegacie Joeya rozmawiaj±cego ze sprzedawc±. Wygl±da na to ¿e wasz kolega nie zna siê za dobrze na handlu, zw³aszcza w tak niebezpiecznym miejscu jak Den.
Sprzedawca – chyba obra¿ony uwag± Joeya na temat jego towarów - wyci±ga spod lady obrzyna, do waszych uszu dociera tylko wrzask wkurzonego kramarza ” Ja ci dam przeterminowane!”
Obrzyn wywala z obydwu luf. Zbita chmara ¶rutu uderza w Joeya, odrzucaj±c go na kilka metrów od kramu. Dziurawe cia³o pada na ziemiê. Nieopodal drugiego kramu l±duje rêka, któr± po chwili zabiera jeden z gapiów, mo¿e do kolekcji albo na rosó³? Uwaga t³umu skupia siê na kramarzu, rozpoczyna siê k³ótnia na temat „czyja by³a racja”. Szybko pojawiaj± siê zbiry Zimmera i przepêdzaj± zbiegowisko, przy okazji rabuj± bezrêkie cia³o.
________________________________________________________________________________ Uwaga: Zanim zaczniecie czytaæ posta proponuje ¶ci±gn±æ TEN KAWA£EK ("Second chance "). Ostatecznie dziêki konwerterowi zamieñcie plik "15SHADY.ACM" na wave. ________________________________________________________________________________
Day 48 – evening (Location: N/A; Great Wasteland) Characters: Floreno, Vincent, Norsen, Josif, Varkus, Gus (Quest time: 27 days)
Idziecie w¶ród ruin na wyspie, mijaj±c szkielety budynków oraz pojedyncze kopczyki. Wyspa przypomina zapomniane miasto, osadê dawnych ludzi. Gdzieniegdzie z wody wystaj± kikuty, zbrojenia i s³upy, dawniej ten kompleks musia³ siê rozci±gaæ na ca³y kanion a wy znajdujecie siê w jego ¶rodku. Wokó³ was wszêdzie rosn± szkielety cementowych budynków, z popêkanych ¶cian wystaj± pordzewia³e zbrojenia. Pokrêcony metal i wspomnienia...
Josif: czujesz znajomy ci zapach, kto¶ nieopodal musi pêdziæ bimber! Zapach pochodzi gdzie¶ z zachodu, mo¿esz je¿eli pobiegniesz to zd±¿ysz wróciæ do brn±cej powoli dru¿yny i brahminów. Zapach jest naprawdê mocny, to zaledwie ze 100 metrów od ciebie!
Josif poci±ga nosem. Co¶ dziwnego. Poci±ga jeszcze raz, i nagle doznaje ol¶nienia. Staje w miejscu jak wryty i krzyczy do towarzyszy: "Osz job! Czujecie?! Bimbereku ktu¶ warzy!" - po czym z u¶miechem na gêbie i z karabinem w ³apie odchodzi na boczek, kieruj±c siê nosem do potencjalnej bimbrowni.
Imalak widz±c co sta³o siê z nowonabytym przyjacielem, ca³y siê sprê¿y³ tak jak poprzednio, gdy mo¿e godzinê temu straci³ swojego opiekuna. Szybko jednak siê opanowa³ widz±c otaczaj±cy go t³um. Zamiast skoczyæ do ataku spyta³ tylko, z niewinn± min±: "Czy my zabijaæ teraz za nasz przyjaciel, czy my nie zabijaæ?"
WhiteHead patrzyl przez chwile na zaistniala sytuacje. Po czym odpowiedzial na pytanie Imalaka: -Nie Imalak, to nie ma sensu, byl glupi i zginal glupia smiercia. Szkoda tylko, ze te menty zabraly juz jego kase. Bez niego na pewno nie uda nam sie teraz zabrac tej teczki Zimmerowi, potrzebujemy pomocy. Chodzmy do baru moze tam znajdziemy kogos kto nam w tym pomoze, a jak nie to przylaczymy sie do jakis karawaniarzy i ruszymy z nimi do Modoc, czy innego syfu. - Konczac swoja dluga wypowiedz spojrzal na Imalaka i powiedzial jeszcze raz: - Ty isc ze mna do baru, dobrze? Varkus obróci³ siê w stronê Josifa, zobaczywszy, ¿e starszy pan stoi, szybko postara³ siê zatrzymaæ brahminy. - Hej oldie' co siê dzieje? Musimy i¶æ bo nas mog± z³apaæ te popaprañce! Tribal "poniucha³" chwilê prowizorycznie nosem, lecz zapach takiego stada brahminów zaæmi³by nawet najwytrwalszego z raidersów. - Staæ ludzie. Nie rozdzielajmy siê, bo kto wie co za syf tu czeka.
Imalak kiwniêciem rogatego ³ba i basowym mrukniêciem potwierdzi³ to co mówi³ cz³owiek. Po czym doda³: "My i¶æ do bar, ale ja nie wchodziæ, mój opiekun mówiæ ¿e oni mnie zastrzeliæ, ja czekaæ blisko..." po tych s³owach pochylony ruszy³ za WitheHeadem. Uwaga: Zanim zaczniecie czytaæ posta proponuje ¶ci±gn±æ TEN KAWA£EK ("Khans of the New California"). Ostatecznie dziêki konwerterowi zamieñcie plik " 05RAIDERS.ACM" na wave. ________________________________________________________________________________ Day 01 – morning (Location: N/A: Den - west side: urban ruins) Characters: Imalak, Whitehead
Dochodzicie do najbli¿szej speluny, z wnêtrza prowizorycznego baraku dobiegaj± was d¼wiêki muzyki regge z dawnych lat. Imalak szybko znajduje miejsce w którym nie zobaczy go ¿adne ludzkie oko. Jako ¿e jeste¶cie w zachodniej czê¶ci miasta ca³kiem czêsto mo¿na tu spotkaæ Ghuli, swoj± drog± niezbyt lubianych przez ludzkich mieszkañców. Mutanci tworz± zamkniête spo³eczeñstwo i rzadko kiedy pomagaj± ludziom, chyba ¿e idzie za tym jaki¶ zarobek. G³ówn± siedzib± miejscowych „odmieñców” jest zachodnia enklawa na terenie z³omowiska samochodów, na zachodzie miasta.
Until the philosophy which hold one race superior And another Inferior Is finally And permanently Discredited And abandoned - Everywhere is war - Me say war.
Whitehead: Wchodzisz do zadymionego pomieszczenia, BARDZO zadymionego. Dawno nie przebywa³e¶ w tak „zagêszczonej atmosferze”, w lokalu dwana¶cie na piêtna¶cie go¶ci pali grube , tworz±ce gêsty, szary dym skrêty. Go¶cie g³ównie sk³adaj± siê z u¶miechniêtych ghuli, kilku ludzi (podobnie u¶miechniêci) oraz dwóch kobiet
Odganiaj±c dym rêkoma dostrzegasz w koñcu sylwetkê barmana, jest trupio szczup³y i ma d³ugie w³osy, dopiero gdy podszed³e¶ zobaczy³e¶ jego zielon± skórê, braki w niektórych miejscach oraz zapalonego skrêta.
That until there no longer First class and second class citizens of any nation Until the colour of a man's skin Is of no more significance than the colour of his eyes - Me say war.
Rozk³adaj±cy siê barman: *Cough! Cough!* Co ci podaæ brachu? Szukasz przygody, dobrego towaru, mo¿e czego¶ do picia? *Cough! Cough!* Jedno jest pewne. Tutaj nie burdel. he he he
That until the basic human rights Are equally guaranteed to all, Without regard to race - Dis a war.
________________________________________________________________________________ Uwaga: Zanim zaczniecie czytaæ posta proponuje ¶ci±gn±æ TEN KAWA£EK ("Second chance "). Ostatecznie dziêki konwerterowi zamieñcie plik "15SHADY.ACM" na wave. ________________________________________________________________________________
Day 48 – evening (Location: N/A; Great Wasteland) Characters: Floreno, Vincent, Norsen, Josif, Varkus, Gus (Quest time: 27 days)
Wszyscy stoj±, Josif powoli odchodzi od grupy.
Josif: Jeste¶ absolutnie pewny ¿e zapach bimbru dochodzi z niedaleka, to zaledwie kilkaset metrów. Jeszcze nigdy nie mia³e¶ okazji byæ tak blisko dobrego bimbru, na tyle blisko by czuæ procenty w powietrzu.
"Szto, raz braminowi smert, jak gawari³ wujaszek Wania" - rzuci³ tylko Josif, po czym zarepetowa³ karabin, i gotowy na wszystko ruszy³ za boskim zapachem.
Varkus popatrzy³ znudzonym wzrokiem na blachy i pozosta³o¶ci dawnego kompleksu. "Poprawi³" sobie Gusa, który siedzia³ mu na plecach, ale wbija³ nogi w jego ¿ebra i czekaj±c na Josifa, pomimo s³abego wzroku, zacz±³ rzucaæ kamieniami, które mia³ ko³o siebie, w zielon± ma¼. Uwaga: Zanim zaczniecie czytaæ posta proponuje ¶ci±gn±æ TEN KAWA£EK ("Khans of the New California"). Ostatecznie dziêki konwerterowi zamieñcie plik " 05RAIDERS.ACM" na wave. ________________________________________________________________________________ Day 01 – morning (Location: N/A: Den - west side: urban ruins) Characters: Imalak, Whitehead, Bert
Whitehead: Zielonkawy, lekko rozpuszczony barman czeka zawieszony, tak samo jak reszta odmieñców w lokalu. Widaæ nie przypad³e¶ miejscowym do gustu, chyba za ma³o siê u¶miechasz. Po trwaj±cej kilka sekund obserwacji tubylcy przestaj± siê tak szeroko szczerzyæ, po za tob± jedyn± obc± osob± wydaje siê super mutant, siedz±cy przy barze. Jego masa miê¶niowa i wielka klata stanowi± tak imponuj±cy widok, ¿e ma³o kto chcia³by byæ dla niego niemi³y. Swoj± zielonkawoszar± skórê przykry³ wiecznie rozpiêtym p³aszczem, pozszywanym z ró¿nych szmat i skór (znajdzie siê i kawa³ek dywanu) i obszarpanymi portkami wykonanymi t± sam± metod± (szwy z drutów i sznurka wykonane s± nieco niezrêcznie, ale spe³niaj± swoj± rolê). Butów nie nosi - po co mu to, skoro skóra na stopach jest grubsza ni¿ podeszwy w glanach? Niedu¿a twarz z obfit± kanciat± szczêk± promieniej± wielkim szczerym u¶miechem – w przeciwieñstwie do pozosta³ych klientów baru - a w bladoszarych oczkach widaæ iskrê wiecznego zapa³u. W³osów prawie nie ma pomijaj±c niedu¿ego irokeza, którego utrzymuje w nienagannym stanie jakby wci±¿ by³ w Armii. Z drobnych szczegó³ów zwracaj± uwagê dwa: solidny kawa³ prêta zbrojeniowego owiniety jak branzoleta wokó³ lewego nadgarstka i kawa³ek nadpalonego fioletowego materia³u naszyty na prawym ramieniu p³aszcza. Ten ma³y skrawek jest dziwnie czystszy od reszty odzienia.
That until that day The dream of lasting peace, World citizenship Rule of international morality Will remain in but a fleeting illusion to be pursued, But never attained - Now everywhere is war - war.
Day 48 – evening (Location: N/A; Great Wasteland) Characters: Floreno, Vincent, Norsen, Josif, Varkus, Gus (Quest time: 27 days)
Josif: Dochodzisz do os³oniêtej przez zgliszcza i resztki ¶cian polanki, chyba niegdy¶ by³o tu skrzy¿owanie. Kilka prowizorycznych, zbitych z czegokolwiek siedzisk i ³aw skupia siê wokó³ ogniska oraz kocio³ka. To w³a¶nie z tego kocio³ka czujesz to, co kaza³o ci oddaliæ siê od dru¿yny. Upojony zapachem dopiero w ostatniej chwili zda³e¶ sobie sprawê, ¿e rzadko kiedy rozpala siê ogniska i zostawia je w cholerê. To samo dotyczy kocio³ków z bimbrem...
Ju¿ mia³e¶ siêgn±æ po broñ ale by³o za pó¼no. Jeste¶ otoczony przez kilku humanoidów w br±zowych szatach z kapturami z prymitywn± broni± w rêkach (³omy, kije, baseballe i jednostrza³ówki, jaki¶ shotgun).
Jeden z bandziorów: Rêce do góry! Oddaj ca³e z³oto, które wieziesz ze sob±! Rêce do góry! Bez si³y b±d¼ przemoc±!
Maj± przewagê przynajmniej sze¶æ do jednego, d]o tego ta broñ palna powoduje ¿e nie masz pewno¶ci co do wyniku nadchodz±cej walki...
Varkus:
Floreno jest mocno odwodniony, umrze w przeci±gu kilku dni. Traci i odzyskuje przytomno¶æ, kto wie kiedy w koñcu otrze¼wieje.
Norsen po ostatniej bitwie jest ranny i wyczerpany. Nosze ci±gniête przez mocno wyczerpanego Vince'a pozwalaj± dru¿ynie na jakiekolwiek poruszanie siê, na pewno nie na d³ugo.
Gus mimo ¿e wisi na twoich plecach i nie musi mêczyæ siê wêdrówk±, to ju¿ teraz jest trupem. Dwa albo trzy dni podró¿y oznaczaj± dla niego nic wiêcej jak tylko wêdrówkê do krainy wiecznych ³owów.
Jedynym silnym kompanem, zdolnym kontynuowaæ podró¿ jest Josif, Vincent gdyby siê podleczy³ te¿ móg³by i¶æ dalej, to samo Norsen, tyle ¿e teraz jest nieprzytomny.
Zapasy koñcz± siê w zastraszaj±cym tempie i wystarcz± zaledwie na kilka dni, jako i¿ po ostatnim uderzeniu w g³owê sta³e¶ siê nieco bardziej ¶wiadomy i w ogóle m±drzejszy przez g³owê przechodz± czasami my¶li by pozostawiæ s³abych...
Samym sobie...
Bert dotychczas przys³uchuj±cy siê z z u¶miechem melodii, wyrywa siê z lekkiej zadumy i obraca w stronê przybysza. Szklaneczka z mêtnym p³ynem g³o¶no stuka w blat gdy niezrêcznie j± odk³ada.
Lekko zaskoczony widz±c tak m³odego go¶cia w barze przetrzepuje delikatnie iroka z resztek py³u i u¶miechaj±c siê jeszcze szerzej ni¿ dotychczas mówi g³o¶no:
O! nowa twarz! Strasznie tu nudno rankiem <zieeew..> mo¿e do³±czysz na odrobinê hmm... wody?
Przekrzywia lekko g³owê i z niecierpliwo¶ci± czeka na odpowied¼. Wielkimi paluchami wystukuje lekko rytm piosenki na kolanie.
Imalak tkwi±æ w zacienionym za³uku obok baru, raz po raz zerka na przechodz±ce drog± istoty, w miêdzy czasie ogl±daj±c swoje otoczenie... Zakapturzonego napastnika nasz³a chêæ na ma³y posi³ek, wiêc rozgl±da siê za ew. szczurami, które móg³by w miarê szybko i sprawnie upolowaæ...
Szybko schwyta³e¶ kilka krêc±cych siê po okolicy szczurów. T³uste, dokarmiane "szkodniki" nawet nie ucieka³y. Jeste¶ syty. Wracaj±c do schronienia przy barze, przez okno dostrzegasz dosyæ "nieweso³±" atmosfere. Wszyscy zwrócili swoj± uwage w stronê baru a dok³adnie dwóch osobników przy nim siedz±cych. Widzisz ¿e czê¶æ z miejscowych, do niedawna u¶miechniêtych bywalców siêga po broñ, g³ównie po broñ kontaktow±. Vincent zaczal rozgladac sie w poszukiwaniu Josifa , najwyrazniej byl lekko nieprzytomny kiedy tamten sie oddalal. - Varkus! - probowal zawolac towarzysza lecz jego krzyk nawet jemu wydal sie slaby.
Ehh, chyba juz lepiej poczekam az sie znajda... lajzy Varkus porozgl±da³ siê chwilê z powodu postoju. Przez my¶l przebieg³a mu chytra my¶l, jako ¿e zapasów by³o ma³o, a ludzi du¿o. Zbyt du¿o. Zacz±³ bacznie przygl±daæ siê wszystkim towarzyszom:
Norsen: "Nieprzytomny, tyle wiedz± wszyscy. Je¶li siê nie obudzi w ci±gu kilku dni - trzeba go u¶mierciæ. W jego rodzinnej wiosce nie tolerowano d³ugiego spania, gdy¿ kto¶ taki by³ darmozjadem oraz w niczym nie pomaga³, jak mawia³ jego wódz: "SLEEPING LONG - THOU LIFE GOEZ WRONG!". co w tym przypadku znacznie ró¿ni siê od tamtejszych pogl±dów, ale w jaki¶ sposób skojarzy³ siê on mu z obecn± sytuacj± Norsena. Najwyra¼niej Norsen padnie, pytanie tylko w jaki sposób?"
Floreno: Varkus obserwowa³ Floreno od pewnej chwili, wydaje siê byæ zupe³nie rozstrojony z powodu ci±g³ego marszu, momentami biegu. "Zjada o wiele za du¿o jak na jego zapotrzebowania, najwyra¼niej to on bêdzie pierwsz± ofiar± wielodziennego marszu. Na szczê¶cie Varkusa natura wyrêczy go od plamienia sobie r±k, wystarczy jej troszkê pomóc."
Vincent: "Jest przytomny, kumaty, ale ranny. Poch³ania du¿o zapasów, ale mo¿e siê jeszcze przydaæ. Lepiej mieæ go, ze sob±, a nu¿ zas³oni mnie w³asn± piersi± przed czyj±¶ dzid±?"
Josif: "Jeden z mózgów. Stary, ale m±dry dziad. Pomys³owy, a to tatko ceni! Trochê wolny podczas ucieczki, ale to ju¿ jego sprawa. Zjada normaln± porcjê, odpowiedni± do swoich mo¿liwo¶ci. Jego ¶mieræ by³aby niekorzystna dla mojego bytu. Jeszcze nie raz pomo¿e, a nierzadko to robi."
"Hmm, to ju¿ wszyscy? Raz, dwa... co dalej? Niech to. Zaraz, zaraz... jeszcze beznogi kompan: Gus: Varkus przypomnia³ sobie o swoim okaleczonym towarzyszu. Zdj±³ go ze swoich pleców, pod przykrywk± odpoczynku. Popatrzy³ na niego uwa¿nie, ten mia³ zamkniête oczy i nie rusza³ siê. "Wygl±da na nie¼le poturbowanego. Trzeba mu wody i ¿arcia. Chyba jest te¿ chory. A¿ dziw, ¿e przy tylu problemach jeszcze ¿yje... ¿yje?" Varkus podszed³ do Gusa i poogl±da³ z ró¿nych stron. Oczy nie mówi³y mu zbyt wiele, ale wiedzia³, ¿e albo nie ¿yje, albo jest ju¿ na koñcu tunelu. "Trochê to nieprzyjemne, ale lepiej dla nas wyjdzie. Bez nóg i tak nas tylko opó¼nia³."
Dziwnym trafem Varkus w pewnym momencie zacz±³ my¶leæ jedynie o swoim dobrze. "Oni i tak zdechn±, nie potrafi± tu ¿yæ!" Gdyby kto¶ z zewn±trz spojrza³ w jego my¶li, doszed³by do wniosku, ¿e jego tok my¶lenia ofiary pustkowi zmieni³ siê w tok my¶lenia drapie¿cy. Ale czy¿ nie tak powinno wygl±daæ ¿ycie na pustkowiach?
Pomimo s³±bego krzyku Vincenta, dziêki jego "oglêdzinom" towarzyszy, zauwa¿y³ on, ¿e Vincent czego¶ chce. Dobry moment na wykorzystanie kogo¶ do swych celów.
- Co siê sta³o, pustynny si³aczu? Chcesz wody, jedzenia, mamy tego pod dostatkiem! Wystarczy, ¿e zabierzesz je ¶pi±cym damom, a na¿resz siê jak stary gecko!
Rozmy¶laj±c nie zapomnia³e¶ o wrzucaniu kamieni do zielonkawej wody. Wszystko by³oby w porz±dku gdyby woda nie odda³a ci! (?)
Ciemo¶æ! Widzisz ciemo¶æ! Ciemno¶æ widzisz...
Budzisz siê z wielki guz na g³owa i nie pamiêtasz co to by³o. G³owa boli! AUUUU! (przypominam o zamianie INT i ST) Co to by³o? Chyba woda odrzuciæ to co ty do niej wrzucaæ. Dziwna sprawa...
Josif akurat zawiesza³ karabin z powrotem na grzbiet, gdy pad³y obrzyd³e s³owa. Zaraz, nakrêcony juz zapachem bimbru, rzuci³ szybk± ripostê: "Job, tawriszcze! Kto bimberek bêdzi jest mi bratem, a kasiory jako¶ nie mam! Jednak, je¶li pozwolicie, udzielê wam kilku wskazówek, jak wasz cudowny napój udoskonaliæ, by lepiej grza³ w czerep." - Josif, ufnie, u¶miechn±³ siê do otaczaj±cych go zbirów. Lepiej dla nich, ze by siê zgodzili, pochlej±, on sam pochleje i budziet' haraszo.
Z ruin i zza ró¿nych kryjówek wysz³o kilka zakapturzonych sylwetek. Nie widzisz ich twarzy, pod kapturami g³owy maj± owiniête szmatami i bandarzami, oczy zas³aniaj± gogle.
Z bliska zauwa¿asz ¿e ich broñ jest stara i najprawdopodobniej bardzo wadliwa, z trzech strzelb tylko jedna wygl±da na w miarê now±. Reszta broni to ³omy, no¿e, ³opata czy zaostrzone stalowe prêty.
Najwiêkszy z bandziorów podchodzi blisko, na odleg³o¶æ pchniêcia no¿em, swojego obrzyna chowa pod po³ê p³aszcza.
Bandzior: "Jestem Peter, miejscowy przywódca Gangu Prochowców. Sk±d przybywasz Ty i twoi towarzysze, których zostawi³e¶?"
"Szto! Ja jestem Josif, a leziem z jakiego¶ cholernego zadupia w ¶rodku pustyni. Zwineli nas chiba z Dyn, czy jako tak i kazali le¼æ na pustynie po jakie pompy czy cu¶. Pó¼niej spotkalim takiego jakiego pastuszka, ale jak nic kto¶ nam go ustrzeli³. Nie chcemy wam zrobiæ krzywdy, a ja samojeden, jako ¿e bimberek pêdzê i nu, testerem jego jestem wybitnym, czuj±c ten aromat, odszed³em. Nigdym siê nie spodzieal, sze kto¶ w tym pustkowiu pêdzi. Dacie spróbowaæ?" - Josif u¶miecha siê.
Peter: "Mój zwiadowca doniós³ ¿e oddali³e¶ siê od grupy jakich¶ têpaków i inwalidów, wiêc bez ¶ciemy. ¦ciemniaæ to my a nie nam. Wszyscy w takich samych uniformach (W obozie Steel Soldiers dostali¶cie mundury rekrutów, nie macie swoich starych broni ani ciuchów). Wygl±dacie jak ¶miecie z NCR, tyle ¿e oni nosz± inne barwy. Mów co¶cie za jedni a gdy wszystko siê wyja¶ni to siê wspólnie napijemy i byæmo¿e pomo¿emy rannym."
"Haraszo. Ju¿em t³umoczy³. Zwineli nas jakie¶ wojsko i kazali le¼æ na pustynie, ¿e niby mamy szukaæ jakich pump, czy innego cholerstwa. Dali nam te ³achy,i kazali le¼æ. No i le¼lim, a¿e¶my tutej szaszli. Odraziczku mówiem, ze z tym ca³ym encijar niczego wspólnicznego nie mielim. To chyba wystarczy? A z czego pêdzicie swoj± berbeluche?"
Petere: "OK, jeste¶cie bardzo daleko od jakichkolwiek wiêkszych grup mi³o¶ników strzelania. Obozów w pobli¿u te¿ nie ma, jedyny na pó³nocy to obóz Czarnych Stóp. Przeklêci Raiderzy, strzelaj± tak samo do NCR Rangers jak do nas. Nie mamy ¿adnych wrogich zamiarów, jeste¶cie teraz wolni i My z chêci± zaoferujemy wam pomoc. Wróæ do swoich ludzi i przeka¿ ¿e bêdziemy tutaj, potem zabierzemy Was do naszego schronienia. Pogadamy, napijemy siê i potem zrobicie co chcecie: mo¿ecie wracaæ do tego wojska na po³udnie, i¶æ na pó³noc do Raiderów albo do Hoover Dam. To miejscowa siedziba NCR, jak poprosicie dadz± wam schronienie wzamian za pracê. Wracaj po swoich, ja wraz z moimi lud¼mi zaczekam tutaj."
Odwróci³ siê i nachyli³ nad kocio³kiem, zamiesza³ kilka razy. Zauwa¿y³e¶ ¿e jego ludzie przestali mierzyæ w ciebie i dosiedli siê do ogniska, wyj±tkiem pozosta³ zamaskowany dryblas z karabinem w rêkach.
Varkus z³apa³ siê za g³owê i zacz±³ biegaæ w kó³ko krzycz±c "AAAA... UUUU VARKUS BOLEÆ GOWA!". Podbieg³ do le¿±cego Floreno i zacz±³ nim szarpaæ. - TY MI POMÓC! VARKUS BOLEÆ GOWA! ZIELONE PAPU NIE LUBIEÆ VARKUS! TY ZJE¦Æ ZIELONE PAPU!. Widocznie Varkus nie poj±³ jeszcze, ¿e Floreno nie ma zbyt wiele si³, ale pomimo tego wzi±³ go pod pachê i rzuci³ na brzeg zielonej mazi, oczekuj±c na reakcjê Florena.
Pogwizduj±c weso³o, wracam do grupy, po czym ka¿ê im i¶æ za mn±. Odrobina czegos co jest za darmo zawsze jest w cenie, chetnie sie z toba napije nieznajomy Powiedzial spokojnie chlodnym glosem WhiteHead Panowie nie ma sie co nerwowaæ... Bert zmiesza³ siê nieco zachowaniem bywalców. Wskaza³ przybyszowi wielk± ³ap± sto³eczek przy barze ko³o siebie i skin±³ na barmana pokazuj±c szklankê, ¿e trzeba kolejn±.
troche b³otnista, (zni¿a g³os) ale zawsze lepsze to ni¿ alkohol hehe (kontynuuje ju¿ normalnie) Taki m³ody i sam siê szwendasz, hê? Powied¼ staremu Bertowi co ciê tu sprowadza, nudno tak samemu piæ.
Imalak nauczony, przez swojego nie¿yj±cego obecnie opiekuna, uwa¿nie obserwowa³ rozwój sytuacji nie ¿ucaj±c siê do wnêtrza. Z reszt± nie mia³by szans wymordowaæ, najpierw ca³ego baru a potem ca³ego miasta. W ka¿dym razie po krótkim starciu nad wzrastaj±c± adrenalin± wygra³ utrwalony obraz opiekuna... To co mnie tu sprowadza, to to co przydatne czlowiekowi, a coz jest bardziej przydatnego niz pieniadze?! WhiteHead zlapal na chwile oddech po czym powiedzial cichszym glosem Znasz kogos kto moglby zaoferowac mi i mojemu "towarzyszowi" jakas robote? Varkus zobaczy³ Josifa i zacz±³ wrzeszczeæ: - VARKUS BOLEÆ GOWA! ZIELONE PAPU CHCIEÆ ZABIÆ VARKUS! MY ZJE¦Æ PAPU ZA KARE! KULEGA NA ZIEMI ZJE¦Æ PAPU PIERWSZY! - Kiedy skoñczy³, nachyli³ siê nad Floreno i zacz±³ go zmuszaæ, ¿eby zjad³ zielon± ma¼. - TY POKAZAÆ PAPU ¯E MY UMIEÆ JE ZJE¦Æ! TY BYÆ SILNY JAK ZJE¦Æ PAPU BO PAPU PRAWIE ZABIÆ VARKUS!.
Josif, nieco znudzonym g³osem, rzuca do Varkusa: "Zewrzyj pysk dziki, znowu nam k³opotów narobisz. A i daj mu spokój, to ju¿ prawie trup." Je¶li Varkus nie zamknie siê, uderzam go w ³eb kolb± karabinu. Vincent patrzy z przerazeniem na probe utopienia Floreno w mazi. - Ej, wielki, zamiast go zabijac moglbys mi znalezc cos do jedzenia! Zaraz tu padne..
Bert przekrzywi³ g³owê: Takie m±dre s³owa, uhh. Dobra - siadaj, zobaczymy co¶. Pokaza³ barmanowi szkalneczkê, ¿e trzeba by jeszcze jedn± i wsadzi³ w swoj± palec, ¿eby wyj±æ kamyk z dna. tyle piachu... Ta kolejka na moj koszt "przyjacielu". Wycedzil przez zeby WhiteHead, po czym pokazal na swoja szklanke i na szklanke siedzacego obok niego Super Mutanta