Erotyka — strony, Obrazki i wiele więcej na WordPress
By³o ju¿ pó¼ne popo³udnie, gdy karawana powoli zbli¿a³a siê do miasta. Brahminy i tak dawa³y z siebie wszystko, ci±gn±c wozy najszybciej, jak mog³y, bowiem mia³y ochotê odpocz±æ po wielu dniach podró¿y. Bra³y udzia³ w wielu kursach i kojarzy³y ju¿ miasto ze ¶wie¿± wod± i wiêksz± ilo¶ci± po¿ywienia. Wszyscy cz³onkowie karawany szli obok wozów, dyskutuj±c lub konserwuj±c sw± broñ. Nie chcieli dodatkowo utrudniaæ pracy brahminom, poniewa¿ oni te¿ chcieli jak najszybciej dostaæ siê do osady. Poza tym id±c i tak nie zostawali w tyle. Brahminy to dobre zwierzêta - nie trzeba siê przy nich ¶pieszyæ... To miasto mia³o w sobie co¶, czego w innych osadach na Pustkowiu raczej siê nie spotyka³o. Ka¿dy, kto do niego przyby³ do¶wiadcza³ dziwnego uczucia, ¿e nosi ono na sobie rany, które do tej pory siê nie zasklepi³y. By³o jak jaki¶ nowotwór wyrastaj±cy na Pustkowiu, zamkniêty przed nim, za zapor± swych masywnych i wysokich murów. Murów, których budowê rozpoczêto przed trzema laty, po straszliwym ataku Raidersów, który niemal¿e ca³kowicie zniszczy³ miasto. Rolling City by³o jednak silne. Le¿±ce w gruzach - w swej agonii, teraz z nich powsta³o i z, w pe³ni wyt³umaczaln± obojêtno¶ci±, mo¿e spogl±daæ daleko w horyzont, wiedz±c, ¿e prawie nic nie mo¿e mu zagroziæ. W¶ród za³ogi karawany by³y dwie kobiety. Jedna trochê starsza, by³a dobrze znana na szlaku handlowym, jako jeden z najlepszych kupców. Wygl±da³a na trzydzie¶ci lat, ale wysportowana sylwetka i bystre spojrzenie, skutecznie j± odm³adza³o. Mo¿e siê jednak wydaæ dziwnym to, ¿e jej d³ugie, kruczoczarne w³osy by³y przeplatane siwymi pasemkami. Jak sama uwa¿a³a, by³ to efekt osobliwej mutacji. Niektórzy mê¿czy¼ni uwa¿ali, ¿e wygl±da to ca³kiem seksownie... Druga za¶ mia³a jeszcze w sobie co¶ z m³odej dziewczyny. Zapewne by³a w tym wieku, w którym nie chcia³a ju¿ byæ nazywana dziewczyn±, ale my¶l, ¿e kto¶ móg³by pomy¶leæ o niej, jako o kobiecie, wydawa³a jej siê ¶mieszna. Nie by³a zbyt wysoka i podobnie, jak jej znajoma mia³a czarne, jak wêgiel w³osy, które siêga³y jej do ramion. Jej przenikliwe br±zowe oczy zdawa³y siê mieæ w sobie co¶ obcego - nieludzkiego. W¶ród jej znajomych kr±¿y³y plotki, ¿e potrafi zobaczyæ niektóre rzeczy, jeszcze zanim wy³oni± siê zza horyzontu. Brakowa³o jej te¿ kawa³ka lewego ucha. Jednak nikt z cz³onków karawany nie wiedzia³, jak uszkodzi³a sobie tê czê¶æ cia³a. Resztê karawany stanowi³o dziesiêciu ochroniarzy, jeden mechanik i ch³opiec do opieki nad brahminami. Mistrzem karawany by³a, wspomniana ju¿, m³odsza kobieta. Dziwna sytuacja nieprawda¿? W koñcu, poza ch³opcem od brahminów, by³a najm³odsz± osob± w karawanie. Kobieta o czarno-bia³ych w³osach pe³ni³a tutaj funkcjê osoby, która zajmuje siê finansami i ogólnie rzecz bior±c interesami. Monick, bo tak nazywa³a siê m³odsza kobieta zajmowa³a siê prowadzeniem karawan, bo karawany od dawna by³y jej jedynym ¿yciowym zajêciem. Podró¿uj±c w karawanach mia³a te¿ szansê wykonaæ zadanie, które sama postawi³a przed sob± 3 lata temu. W tym samym dniu, gdy Raidersi niszczyli Rolling City. - My¶lisz, ¿e s± tutaj? - Odrey, druga kobieta, odezwa³a siê nagle. - W±tpiê, ale tutaj widzia³am ich po raz ostatni. My¶lê, ¿e to najlepsze miejsce, by zacz±æ poszukiwania na serio - odpowiedzia³a Monick. Mówi³a te s³owa z u¶miechem pe³nym nadziei. U¶miech na jej twarzy zawsze wygl±da³ piêknie. - Wiesz podziwiam ciê. Ma³o kto wybra³by ¿ycie w¶ród tych cuchn±cych zwierz±t - powiedzia³a Odrey i ¶ciszaj±c g³os doda³a - I tak samo cuchn±cych facetów - wróci³a do normalnego tonu - ¿eby tylko odnale¼æ zaginionych przyjació³. - Tak, to byli prawdziwi przyjaciele. Poza tym muszê to zrobiæ te¿ dla siebie. Ka¿dej nocy zastanawiam siê, co siê teraz z nimi dzieje. To by³a, w pewnym sensie moja rodzina. - Jeszcze raz ci to mowie. Podziwiam ciê dziewczyno. Monick patrzy³a teraz na wielkie wrota Rolling City. Pe³na nadziei czu³a, nie to by³o co¶ wiêcej, wiedzia³a, ¿e tutaj znajdzie wskazówki, które pomog± jej odnale¼æ Petera, Helmuta, Marka i Reapera. Pewna siebie i szczê¶liwa przekracza³a z karawan± bramê miasta...
__Tu¿ za bram± drogê zast±pi³ im stra¿nik. Mê¿czyzna w ¶rednim wieku stanowczym ruchem rêki kaza³ siê zatrzymaæ. Przez chwilê przygl±da³ siê karawanie, badaj±c wzrokiem wozy, brahminy i ochronê. Na koniec spojrza³ na kobiety i u¶miechn±³ siê szeroko, pokazuj±c swoje po¿ó³k³e zêby. Podszed³ bli¿ej, ca³y czas je lustruj±c. - Co przewozicie? – mia³ ochryp³y, przepity g³os. - Mamy narzêdzia i przedmioty codziennego u¿ytku na handel. – odpowiedzia³a Monick – Jeste¶my od trzech tygodni w drodze. Chcemy co¶ zje¶æ i napiæ siê wody. Czy co¶ nie tak ? Mê¿czyzna nie odpowiedzia³. Patrzy³ siê ca³y czas na Odrey i szczerzy³ obrzydliwe zêby. Nagle jakby siê ockn±³: - Nie, nie – rutynowa kontrola. Mo¿ecie wje¿d¿aæ! Poniewa¿ nie mówi³ nic wiêcej, karawana zaczê³a powoli ruszaæ. - Jeszcze jedno! – stra¿nik zdawa³ siê ju¿ ca³kiem oprzytomnieæ – Schowajcie broñ. Nie lubimy jak kto¶ siê obnosi z broni± po mie¶cie! Kiedy ochrona karawany schowa³a broñ i w koñcu ruszy³a dalej, mê¿czyzna gapi³ siê chwilê za nimi, po czym pokiwa³ g³ow±, mrukn±³ co¶ pod nosem i wszed³ do swojej niewielkiej klitki tu¿ za bram±. __Karawana sz³a powoli przed siebie brukowan± drog±. Po obu stronach widoczne by³y do¶æ nowe, solidne budynki. Ludzie wygl±dali z okien z zaciekawieniem. Po przej¶ciu raptem piêædziesiêciu metrów, droga otwar³a siê na przestronny plac. Na ¶rodku sta³a ogromna studnia, wokó³ której biega³y dzieci. Budynki otaczaj±ce plac nale¿a³y w wiêkszo¶ci do kupców i rzemie¶lników. Najwiêkszy z nich sta³ zaraz naprzeciwko nowoprzyby³ych. Karawaniarze zatrzymali wozy ko³o studni i skierowali siê w jego stronê, pozostawiaj±c tylko kilku ochroniarzy na stra¿y. __Gospoda z zewn±trz wygl±da³a na dosyæ spokojne miejsce. Sta³o przed nimi tylko dwóch starszych mê¿czyzn, wyra¼nie komentuj±cych now± karawanê. Do ¶rodka wchodzi³o siê po trzech niewielkich stopniach, które mimo lekkiego skrzypienia, wygl±da³y na mocne i stabilne. Otwieraj±c drzwi Monick poczu³a silnie uderzaj±cy w nozdrza zapach alkoholu i mêskiego potu. Pozory jakie gospoda stwarza³a na zewn±trz okaza³y siê niesamowicie kontrastowaæ z tym o siê dzia³o w ¶rodku. To co dziewczyna zobaczy³a wewn±trz trudno by³o nazwaæ gospod±. Przestronna speluna pe³na by³a ludzi – g³ównie mê¿czyzn. Wszyscy jedli, pili, gadali lub grali w karty. Po prawej stronie znajdowa³y siê strome schody prowadz±ce na piêtro, gdzie krêci³o siê kilka sk±po ubranych kobiet, nie mog±cych opêdziæ siê od napalonych facetów. Po lewej sta³y okr±g³e sto³y do gier hazardowych. Kilku mê¿czyzn tam siedz±cych szturcha³o siê nawzajem, pokazuj±c na nowych go¶ci. Naprzeciwko zza kontuary ukaza³ siê niski mê¿czyzna o pulchnej twarzy – barman…
___Lustruj±c nowo przyby³ych, wyciera³ w rêce szklany kieliszek, nie wiêkszy od ma³ego palca. Zatrzyma³ siê i skin±³ g³ow±. - Kto jest burmistrzem tego miasta? Kto tu rz±dzi? - spyta³a Monick, widz±c ¿e barman czeka, a¿ oni zaczn± mówiæ. Ten jednak z niechêci± zerkn±³ na ochroniarzy i tylko co¶ mrukn±³ pod nosem. Widz±c to, Odrey doda³a szybko. - Przybyli¶my z karawan± handlow± a¿ z NCR. - Po us³yszeniu tych s³ów, natychmiast zniknê³o panuj±ce uczucie nieufno¶ci, a kilka najbli¿ej stoj±cych osób z zaciekawieniem zaczê³o nas³uchiwaæ. - Zwyczaj nakazuje - kontynuowa³a Odrey - by¶my przedstawili siê nadzorcy osady i uzgodnili warunki wymiany, czy mo¿emy wiêc... - Trzeba by³o tak od razu. - Przerwa³ jej barman - szef jest na piêtrze... zajêty, ale zaraz po niego wy¶lê ch³opca. ___Odwróci³ siê i machn±³ rêk± do brudnego dzieciaka, który w³a¶nie si³owa³ siê z pe³n± beczk± piwa, która prawdopodobnie wa¿y³a dwa albo trzy razy wiêcej ni¿ on sam. Ma³y z ulg± zrozumia³, ¿e na chwilê mo¿e zostawiæ tê robotê i ma zawo³aæ w³a¶ciciela. Zwinnie wymijaj±c go¶ci pobieg³ po schodach na piêtro, gdzie po chwili s³ychaæ by³o stukanie do drzwi. - Czy ¿ycz± sobie panie, butelki doborowej whisky? Sprowadzamy j± z Reno, z samego ¼ród³a. Jest doskona³a i co najwa¿niejsze - barman ¶ciszy³ g³os - po okazyjnej cenie. ___Odrey z u¶miechem mówi±cym: "nie nabierzesz nas na to stary sukinsynu", odpar³a równie przymilnie co barman. - Nie, dziêkujemy panu. Whisky z pewno¶ci± jest wy¶mienita, ale musimy odmówiæ gdy¿ - nachyli³a siê i podobnie jak wcze¶niej barman ¶ciszonym g³osem - znamy te numery stary pierniku i nie upoicie nas jak swoje ¿ony zanim powiedzia³y "Tak". ___Pulchne policzki barmana poczerwienia³y, ale w oczach nie pojawi³a siê z³o¶æ i barman z u¶miechem odpowiedzia³. - A to dobre... By¶cie wiedzia³y, ¿e tak w³a¶nie by³o. Skoro nie namówiê was na specjaln± ofertê dla karawan - mrugn±³ okiem - to chyba ju¿ zajmê siê pozosta³ymi go¶æmi. Szef zejdzie za trzy minuty. - A czy macie w mie¶cie lekarza? - Szybko odezwa³a siê Monick widz±c, ¿e barman zamierza odej¶æ. - Tak, jest. Mieli¶cie problemy po drodze? - Nie nie, na szczê¶cie wszyscy s± cali i zdrowi. Szukam jednak przyjació³, a my¶lê, ¿e doktor Loo móg³by mi pomóc ich znale¼æ. Barman spowa¿nia³. - Przykro mi, ¿e dowiadujesz siê tego ode mnie dziewczyno, ale stary poczciwy doktorek zmar³ nieca³y rok temu.
- Doktorowi siê zmar³o? Na co zmar³? – zapyta³a Monick. - Pojecha³ zabawiæ siê do New Reno... A tam biedaczysko zmar³ na zawal... móg³ sobie tego oszczêdziæ... w jego wieku... - powiedzia³ ze smutkiem na twarzy... - To by³ stary Ruben, Doktorka rozszarpa³o stado Geckosów w jaskiniach na po³udniu... - nie ¶piesz±c siê rzuci³ g³os z wnêtrza lokalu. - Nie, nie, tak zgin±³ Joe... – szybko dorzuci³ barman – Doktor Loo chyba skoczy³ z ratusza… - Nie, tak zabi³ siê Rasti – dorzuci³ mê¿czyzna siedz±cy przy barze, który w chwile potem wypi³ szklankê whisky. - Wiêc jak w koñcu umar³ Doktor? – spyta³a zniecierpliwiona Monick - Doktorek zgin±³ od jadu Radskorpiona – stwierdzi³ schodz±cy w³a¶ciciel – Doktor by³ poczciwym cz³owiekiem, szkoda go. Tym bardziej, ¿e jego ¶mieræ to wielka zagadka... - ci±gn±³ gruby mê¿czyzna. – Mo¿e napijemy siê whisky? – zaproponowa³. - Dziêkujemy, barman ju¿ nam proponowa³ – szybko odpowiedzia³a Odrey. - Mamy jeszcze du¿o pracy – Doda³a szybko Monick. __W koñcu wiadomo wszem i wobec ¿e ta whisky lepiej nadaje siê jako benzyna ni¿ trunek. - Ma³y, podaj butelczynê z pod lady i trzy szklanki – zawo³a³ w³a¶ciciel. __Barman wyci±gn±³ z pod lady butle prawdziwej przedwojennej whisky. Monick i Odrey ucich³y. Barman postawi³ butelkê i szklanki na stoliku, do którego w miêdzyczasie zasiedli w trójkê. - Mo¿e jednak siê panie skusz± – zaproponowa³ w³a¶ciciel. Uciszonym g³osem doda³ – przecie¿ nie zaproponuje Wam tej benzyny dla pospólstwa... - Mo¿e po jednym... nie zaszkodzi. – Odpar³a Monick i ci±gnê³a – A wiêc, jak dok³adnie zmar³ dokorek? __Mê¿czyzna nape³ni³ szklanki i zacz±³ mówiæ: - Nikt nie wie jak naprawdê zgin±³, znale¼li¶my go rankiem w jego w³asnym ³ó¿ku z martwym radskorpionem. Jego nastêpca stwierdzi³ zatrucie jadem, nikt nie mia³ zastrze¿eñ, wiêc pochowali¶my biedaczka na cmentarzu. - Wiêc chcesz powiedzieæ, ¿e ¶mieræ Doktorka to nie by³ wypadek? – ze z³o¶ci± w g³osie powiedzia³a Monick. __Na twarzy Monick pojawi³ siê grymas smutku i z³o¶ci naraz. Smutek ¿e Doktorek umar³ i z³o¶æ ¿e byæ mo¿e nie by³ to wypadek, tê sprawê nale¿a³o wyja¶niæ za wszelk± cenê! -Nic takiego nie powiedzia³em, ale mo¿e pogadajmy o interesach.
AAF edit
- O jakich interesach?! Umar³ cz³owiek, mo¿e zosta³ zamordowany, a ty mi wyje¿d¿asz o interesach. Mów co wiesz o tej sprawie! - Monick naprawdê siê zdenerwowa³a. Gospodarz, widz±c ¿e lepiej bêdzie ug³askaæ dziewczynê, zacz±³ wyja¶niaæ: - Doktor by³ cz³owiekiem towarszyskim, lubianym, nie s±dzê, droga pani, ¿eby ktokolwiek mia³ do niego urazê. - Monick uspokojona siêgnê³a po whiskey - No, mo¿e poza jedn± osob±. - w oczach dziewczyny pojawi³ siê b³ysk zainteresowania - Craig van Heaven, handlarz i przemytnik. Chcia³ wy³udziæ odszkodowanie od w³adz miasta za... eee... "uszczerbek na zdrowiu", jak to przedstawial. Przyszed³ do Loo i, wie pani jak to jest, koperta, te sprawy.. Doktorek jednak by³ g³upi, albo uczciwy, jak niektórzy utrzymuj±, i naskar¿y³ na niego lokalnym w³adzom. Craig zap³aci³ spor± grzywnê, nikt nie chcia³ z nim handlowaæ. Tak, on chyba by³ jednym z nielicznych którzy nie lubili doktora. - Dlaczego nie podjêto ¶ledztwa, dochodzenia, nie wiem, czegokolwiek, ¿eby to wyja¶niæ? - wtr±ci³a siê Odrey. - Nie by³o potrzeby. Od momentu wpadki z "kopert±", jakie¶ dwa i pó³ roku temu, czyli pó³tora roku przed ¶mierci± doktora, Craig wyniós³ siê z miasta i wiêcej go nie widzieli¶my. Wiêc po co robiæ jakie¶ ¶ledztwa skoro nie ma podejrzanego? - barman dokoñczy³ i zacza³ piæ ze swojej szklanki, patrz±c na Monick. Ta widaæ nad czym¶ rozmy¶la³a. Ciszê przerwa³ ch³opak, wys³any wcze¶niej po “szefa”: - Bardzo przepraszam pana i panie, ale burmistrz jest w tej chwili zajêty i nie chce s³yszeæ o pój¶ciu nigdzie. Powiedzia³ ¿eby przyj¶æ do jego biura za kilka godzin. - Dobra, spadaj. - barman nie grzeszy³ widaæ grzeczno¶ci± wobec swoich s³u¿±cych. - No i poczekaj± sobie panie na spotkanie z burmistrzem. - Dobrze, dziêkujemy za poczêstunek, jak mamy czekaæ na burmistrza parê godzin to wolimy je spêdziæ jako¶ produktywnie. - powiedzia³a Odrey, wsta³a i poci±gnê³a Monick za ramiê. W barze na razie nie by³o ju¿ czego szukaæ. Barman k³aniaj±c siê odprowadzi³ je do wyj¶cia. - Biuro burmistrza jest tam. - powiedzia³ wskazuj±c palcem (kultura osobista zakazuj±ca podobnych zachowañ nie by³a chyba nigdzie przestrzegana) po³o¿ony niedaleko szary budynek z ca³ymi (rzadko¶æ!) szybami w oknach i ma³ym balkonem na wysoko¶ci piêtra. Przed budynkiem, budz±c podziw wiêkszo¶ci ludzi, sta³ stary, klasyczny samochód. Jeden z tych, które przetrwa³y wojnê. Jednym s³owem - posiadacz samochodu i budynku musia³ byæ nie¼le ustawiony. Monick i Odrey, napatrzywszy siê na budynek i samochód, wróci³y do karawany. Ich markotne miny mówi³y wystarczaj±co du¿o, ¿eby nikt ze wspó³podró¿ników nie zapyta³, jak przebieg³a rozmowa, z kimkolwiek by nie rozmawia³y. __Siadaj±c przy swoich rzeczach mia³y nadziejê na chwilê odpoczynku. Nie dane im to by³o, gdy¿ ledwo usiad³y, zobaczy³y ma³ego ch³opca grzebi±cego przy jukach jednego z brahminów.
-Hej zostaw to gnojku! – krzyknela Monick, poderwa³a siê na równe nogi, a ju¿ sekundê pó¼niej podnios³a kamieñ i cisnê³a nim w z³odzieja. Ch³opak momentalnie odskoczy³ wyj±c z bólu, dosta³ w palce, po których zaraz pociek³a krew. Rzut nie by³ mocny, Monick nie jest mê¿czyzn±, jednak palce s± czu³ym punktem, wiec konsekwencje mog± byæ nieprzyjemne zw³aszcza dlatego, ¿e kamieñ mia³ ostre krawêdzie. Z³odziej zacz±³ uciekaæ g³ówna ulic±, a¿ w koñcu skrêci³ gdzie¶ w boczna aleje, jeden z ochroniarzy strzeli³ do niego z rewolweru jednak chybi³. - Co robisz durniu!- wrzasnê³a Odrey- Módl siê ¿eby nie by³o z tego powodu k³opotów. - doda³a ju¿ nieco spokojniej. Stra¿nik wymamrota³ tylko “Przepraszam” i odszed³ jak gdyby nic siê nie sta³o, Monick ju¿ nic nie chcia³a mówiæ, stra¿nik najwyra¼niej jest zbyt g³upi. Usiad³a jedynie na kraju przyczepy transportowej w koñcu wszyscy byli wyczerpani, g³odni i znudzeni, co by³o widaæ w nadmiarze. By³o wiadomo, ze je¶li bêd± k³opoty to ochroniarz nie otrzyma pe³nej wyp³aty, a k³opoty by³y… Nie minê³o 30 sekund a mistrzyni karawany musia³a t³umaczyæ siê dwóm policjantom. -Co to by³o? W mie¶cie nie wolno wdawaæ siê ot tak sobie w strzelaniny!- rzuci³ nieprzyja¼nie jeden. -Przepraszamy, to by³ wypadek, który siê ju¿ nie powtórzy. -Mam nadzieje, teraz was poszczê, ale to ostatni raz! Zrozumiano?- Powiedzia³ ostro drugi policjant. -Tak. – odpowiedzia³y chórkiem z poczuciem winy, jak gdyby t³umaczy³y siê tacie który przy³apa³ niegrzeczne córki na podbieraniu kostek cukru jeszcze w XVIII- wiecznym domu z panuj±cymi dobrymi zasadami wychowawczymi.- ¯yczê mi³ego dnia.- doda³a Monick, takim tonem, ¿eby jak najszybciej policjanci sobie poszli, a ona mog³a zacz±æ wreszcie odpoczywaæ. -Dobrze, wiec mi³ego dnia- powiedzia³ policjant, po czym obaj odeszli. -Nareszcie, mam nadzieje, ze chocia¿ przez chwile bêdziemy mog³y odpocz±æ zanim nas nie wyrzuca z miasta- za¿artowa³a po chwili m³odsza dziewczyna k³ad±c siê na stercie tobo³ów. Odrey wymusi³a w±t³y u¶miech na twarzy, by³a zmêczona jak wól po ca³ym dniu harówki, po czym w ¶lad za “kole¿anka” po³o¿y³a siê obok niej. Minê³o 10 minut a na placu przy studni nie wydarzy³o siê nic szczególnego, ludzie od czasu do czasu przechodzili obok nich g³ównie w stronê wielkiego targu zaraz obok do¶æ sporego rozmiaru, wysokiego (sze¶ciopiêtrowego) budynku oznaczonego jako g³ówne centrum handlowe miasta, budynek nie by³ zbytnio uszkodzony poza jedn±, czy dwoma dziurami w dachu no i oczywi¶cie okna nie mia³y szyb, ale taki widok w owych czasach nie by³ niczym nadzwyczajnym. W centrum umieszczali swoje stragany co bogatsi kupcy, ca³y blok by³ przepe³niony, oprócz sklepów znajdowa³ siê wewn±trz komisariat, policji, s±d, biuro karawanowe, hotel i jeszcze kilka placówek. Ca³y “blok” by³ najbardziej interesuj±cym budynkiem w mie¶cie i by³ widoczny ju¿ z pod bram. Po krótkim czasie (10min) odpoczynku, kiedy przyjació³ki zamierza³y wstaæ, ¿eby i¶æ poszukaæ noclegu i jakiego¶ baru ¿eby porz±dnie siê naje¶æ, nagle zauwa¿y³y, ¿e ch³opak, który wcze¶niej ucieka³ po trafieniu kamieniem teraz wraca pewnym krokiem a za nim pod±¿a jaki¶ barczysty mê¿czyzna, nerwowo machaj±c karabinem SMG. -Czy to nie ten gówniarz, co szpera³ przy naszych braminach?- burknê³a Monick. -Tak to chyba on, co robimy? -Czy on nie prowadzi tego goryla? -Wygl±da na to ze prowadzi.- zaniepokoi³a siê Odrey, ale ch³opak pokaza³ tylko na nie palcem, ojciec ma³ego jeszcze bardziej przyspieszy³ kroku i wykona³ do syna gest nakazuj±cy mu zostaæ. Ju¿ po chwili rozogni³a siê strzelanina, oczywi¶cie pierwszy pos³a³ serie wielki mê¿czyzna ciê¿ko rani±c jednego bramina oraz stra¿nika, który w³a¶nie cos przy nim robi³, bohaterki poderwa³y siê do biegu szukaj±c pierwszej lepszej os³ony, uciekaj±c przed d³ug± seri± karabinu szturmowego. Stra¿nicy zareagowali natychmiast odpowiadaj±c ogniem, jednak napastnik szybko wykona³ obrót, schowa³ siê za budynkiem, zosta³ zraniony a¿ dwoma kulami. Dosta³ w udo i klatkê piersiowa jednak rany nie by³y niebezpieczne dla ¿ycia. Teraz cala reszta ochroniarzy strzela³a gradem pocisków, które wszystkie trafia³y w mur. -Co robimy do jasnej cholery?- krzycza³a w wielkim zamieszaniu Odrey.
Jak na z³o¶æ w tym w³a¶nie momencie pojawi³a siê policja, a ¶ci¶lej - dwóch znajomych ochroniarzom policjantów. Wbiegaj±c w ¶rodek ca³ej strzelaniny jeden z nich zosta³ postrzelony w potylicê upadaj±c tym samym na ziemiê jak szmaciana lalka. W jednej chwili wszystkie odg³osy strza³ów ucich³y, przerwane jêkiem i g³uchym ³oskotem cia³a upadaj±cego na popêkany asfalt. Nasta³a grobowa cisza, w trakcie której ¿adna ze stron nie odwa¿y³a siê mrugn±æ nawet okiem. Drugi z policjantów podszed³ powoli do cia³a swojego kolegi po fachu, a nastêpnie przyjrza³ siê dok³adnie ¶miertelnej ranie. Przez d³u¿szy czas jego wzrok by³ w niej utkwiony, lecz po jakim¶ czasie policjant podniós³ g³owê, wsta³ i oznajmi³ patrz±c ponuro przed siebie: - Kto z was, do cholery, strzela³ nabojami 12mm? Odrey spojrza³a na jednego z ochroniarzy, tego samego, który wcze¶niej strzela³ do ch³opca. Gdyby wzrokiem mo¿na by³o zabiæ, ochroniarz le¿a³by w tej chwili na ziemi bardziej martwy ni¿ postrzelony policjant. Ciszê przerwa³o zbiegowisko, jakie otoczy³o miejsce ca³ego zdarzenia. Kilkudziesiêciu gapiów ustawi³o siê wko³o dyskutuj±c ¿ywo. Za nimi pojawi³a siê gromada gliniarzy. Nagle Monick poczu³a jak kto¶ jej zak³ada kajdanki. Odrey przez chwilê sta³a z luf± pistoletu wycelowan± w policjanta próbuj±cego j± zaaresztowaæ, lecz natychmiast zrezygnowa³a stwiedzaj±c w duchu, ¿e lepiej nie sprawiaæ wiêcej k³opotów. Spojrza³a jeszcze tylko w stronê prowokatora tej strzelaniny. Ten oddala³ siê chy³kiem, a¿ znikn±³ niezauwa¿ony przez nikogo za rogiem najbli¿szego budynku. Przeklinaj±c dzieñ, w którym zawêdrowali z karawan± do tego miasta, Monick wda³a siê w dyskusjê z Odrey. - Co za idiota! Wiedzia³am, ¿e wpadniemy przez niego w k³opoty - cedzi³a przez zêby Odrey, popychana przez policjantów w stronê komisariatu. - Dureñ... - skwitowa³a Monick, po czym doda³a - czyj to by zatrudniaæ go w karawanie? Przecie¿ on nadaje siê do tego tak samo, jak g±bka do roz³upywania kamieni. Ochroniarz, którego obgadywa³y doskonale wszystko s³ysza³, jednak udawa³, ¿e nie wie, o co chodzi. - Niewa¿ne, teraz musimy jako¶ z tego wybrn±æ. Masz jaki¶ pomys³? - spyta³a z nadziej± w g³osie Odrey. - Zwalimy wszystko na tego kretyna i po sprawie. Policjanci doprowadzili ich do budynku komisariatu. Budynek by³ wyj±tkowo zniszczony, resztki tynku odpada³y od ¶cian, ceg³y siê kruszy³y, za¶ dach zdawa³ siê byæ zapadniêty do ¶rodka. Wchodzi³o siê tam po d³ugich szerokich stopniach. W wewn±trz nie by³o wcale przyjemniej. ¦mierdzia³o stêchlizn±, ¶ciany by³y porysowane, a na dodatek sufit siê nad nimi zawala³.